Bąbelki z szampana otwartego po niespodziewanym zwycięstwie opozycji w Senacie szybko wywietrzały. Było co świętować, bo porażka PiS to spora niespodzianka. Pakt, polegający na niewystawianiu kontrkandydatów dla osób z innych partii opozycyjnych, udało się utrzymać w większości okręgów, choć nie było to łatwe.
Na ostrzu noża
Wygrana ważyła się na ostrzu noża. Najlepszym przykładem jest mandat w Koszalinie, gdzie kandydat niezależny zdobył 43,9 tys. głosów, przedstawiciel PiS – 44,6 tys., a były poseł PO Stanisław Gawłowski, zwycięzca rywalizacji – 44,9 tys. Jarosław Kaczyński, tłumacząc porażkę, przywołał z kolei sytuację na Kaszubach, gdzie przeciw PiS wystartował odsunięty na boczny tor senator Waldemar Bonkowski (znany z antysemickich i ksenofobicznych wypowiedzi, oskarżany o przemoc przez żonę). Zdobył 12 proc. i pozbawił mandatu wojewodę Dariusza Drelicha (to ten, który po katastrofalnych wichurach na Pomorzu nie chciał wysyłać wojska „do zamiatania liści”). Wygrał kandydat KO Stanisław Lamczyk.
Tak czy owak PiS zdobył 48 mandatów, do Senatu weszła też wspierająca prawicę w głosowaniach Lidia Staroń. W wypadku opozycji sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana: 43 mandaty zdobyła KO (czyli PO i związani z nią kandydaci), trzy mandaty – PSL, dwa – SLD i trzy – kandydaci niezależni, bliscy opozycji: wspomniany Gawłowski, Krzysztof Kwiatkowski w Łodzi i Wadim Tyszkiewicz w Zielonej Górze.
Ewa Siedlecka: