Kiedy wydaje się, że nic gorszego centrum decyzyjne na Nowogrodzkiej już nie zaserwuje, pod nos podstawia nam kolejną brudną bombę. Nominacja Macierewicza, który rozbił wojskowe służby, osłabił armię, ujawnił tajemnice kluczowe dla bezpieczeństwa państwa, ze swoją niejasną przeszłością i prokremlowskimi kontaktami opisanymi przez Tomasza Piątka – jest cynicznym gestem wyniesionym w stratosferę.
Tym większym, że funkcja marszałka seniora otwierającego obrady nowego Sejmu jest honorowa. A to, czego do tej pory „dokonał” na różnych stanowiskach Antoni Macierewicz, z honorem ma niewiele wspólnego. I to właściwie wystarczy, by takiej kandydatury nawet nie rozważać. Tymczasem Jarosław Kaczyński – bo któż by inny, nikt chyba nie ma wątpliwości, kto za tym stoi – zaaprobował ją, a prezydent podpisał, czyli wypełnił misję, do której przywykł.
Kaczyński pokazuje, kto tu rządzi
Można jedynie próbować interpretować to wydarzenie. Jeśli wiązać je z tym, co stało się w poniedziałek, czyli kandydaturami Pawłowicz i Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego, odnosi się wrażenie, że to oznaka pękania kolejnych tam u „naczelnika państwa”. Zjawisko, które ma bardziej podłoże psychologiczne niż polityczne, a które pokazuje, „kto tu rządzi” i kto może wszystko. Rodzaj pewnego odreagowania po Banasiu. Na zasadzie: „krytykujecie mnie za Banasia, to macie Macierewicza”.