Tytuł felietonu wiąże się z dowcipem jednego matematyka: teraz przestrzenie Banasia wynajmowane na godziny będą konkurować z przestrzeniami Banacha. Gdy media zaczęły publikować informacje o niejasnych sprawkach p. Banasia, dobrozmieńcy przyjęli plan 0. Miało być tak, że „Pancerny Marian” był także Kryształowym. Sprawa była o tyle delikatna, że afera Banasia pojawiła się 21 września 2019 r., trzy tygodnie po wyborze go na szefa NIK i tyleż przed elekcją do Sejmu.
Wedle tzw. dobrej zmiany odpowiednie służby sprawdzają prezesa NIK, a więc trzeba poczekać, ale na razie nic nie świadczy o tym, że nie jest Kryształowy – a poza tym prokuratura postawiła p. Kwiatkowskiemu, poprzedniemu szefowi NIK, „poważne” zarzuty, a „nasi poprzednicy i oponenci” nic nie zrobili, aby podał się do dymisji.
Czytaj także: Skąd prezes ma kamienicę?
Marianie, zaczyna się robić niedobrze
Ten etap banasiady trwał do wyborów – CBA tłumaczyła, że sprawdzanie dokumentów, głównie oświadczeń majątkowych, odbywa się zgodnie z procedurami i trwa tyle czasu, ile powinno. Po wyborach w obozie prawicy nieśmiało zaczęto mówić o dymisji głównego bohatera. Wprawdzie rzeczony może być niewinny, ale skoro CBA coś tam wynalazło, to może lepiej, aby p. Banaś nie był prezesem NIK, bo to szkodzi wizerunkowi partii.
Jak potem stwierdziła p. Mazurek, „Prezes Banaś milczy i milczy... pogrąża siebie i przy okazji nas. Po co? Komu to służy? Panie Banaś, pobudka, czas wstać, ludziom odpowiedź dać: rezygnacja czy nie?”. Pan Morawiecki obiecał przeczytać raport biura antykorupcyjnego i nawet zadzwonić do zainteresowanego. Rozmowa mogła być taka: „Cześć Marian, przeczytałem raport, ale nie przejmuj się, tam nic nie ma, no może poza tym, że jakieś orgietki i różowe baleciki odbywały się w twojej kamienicy, ale przecież ty o tym nic nie wiedziałeś”.
Albo taka: „Marian, zaczyna być niedobrze. Mariusz (Kamiński) przebąkuje, że są jakieś problemy z twoimi oświadczeniami, zwłaszcza podatkowymi. Musimy coś z tym zrobić. Rozumiesz przecież, że mogliśmy przeciągać sprawę poza wybory parlamentarne, ale do prezydenckich nie damy rady. Przecież wszyscy gramy na Andrzeja”.
Czytaj także: Czy syn Banasia pogrąży ojca?
Polska republika banasiowa
Oczywiście spekuluję na temat przemyśleń p. Morawieckiego przed rozmową z jeszcze Kryształowym Marianem, ale banasiada rozkręcała się na dobre. Media huczały, opozycja uprawiała totalne krytykanctwo (nie krytykę, przypominam to cenne rozróżnienie ukute w czasach słusznie minionych) – pojawiły się też takie terminy jak „banasizm” i „republika banasiowa”, stosowane wobec rządów tzw. dobrej zmiany, oczywiście złośliwie i bez pokrycia, co dobrozmieńcy podkreślają na każdym kroku.
Sam p. Banaś nie tracił rezonu, stwierdzał, że jest niewinny i wykaże to przed sądem. Zapewnił: „Patriotyzm, wiara i wysoki poziom moralny. Tym się kieruję”. Mówiąc to, trzymał w ręku różaniec. Część dobrozmieńców, np. p. Jackowski, moralnie uduchowiony senator (zapewnił, że będąc w Krakowie, nie korzystał z odpoczynku w Banasiowej kamienicy), konsekwentnie utrzymywała, że może tak być, jak Pancerny Marian prawi, bo w świetle prawa jest niewinny, dopóki nie zostanie skazany. Ale dość szybko pojawił się plan A, czyli dymisja szefa NIK.
Rzeczony zawiesił aktywność zawodową na jakiś czas. W końcu sprawa otarła się o samego Zwykłego Posła, który wezwał p. Banasia na Nowogrodzką i wezwał go do złożenia dymisji. Uczynił to w przytomności p. Kamińskiego (Mariusza), w jednej osobie ministra spraw wewnętrznych, koordynatora służb specjalnych, a także wiceprezesa partii o zagadkowej nazwie Prawo i Sprawiedliwość, dając mu czas do 3 grudnia 2019 r. Przebieg tej konwersacji nie jest znany, więc nie wiadomo, jakie argumenty zostały użyte w celu przekonania Pancerno-Kryształowego Mariana, aby sam się udał na tzw. zieloną trawkę.
PiS bezradny w sprawie Banasia
Jeszcze przed wyznaczonym terminem p. Banaś złożył rezygnację na ręce p. Witek, wyjaśniając, że kieruje się interesem publicznym i dobrem rodziny. Okazało się, że list nie przeszedł przez dziennik podawczy, a więc nie wywarł skutków prawnych. Pani Witek zwróciła go nadawcy, domagając się, aby wyznaczył kogoś pełniącego obowiązki prezesa NIK. Pan Banaś zaznaczył w swoim piśmie, że ma go zastępować jeden z wiceprezesów (to nie to samo co pełnienie obowiązków), ale nie zgodził się z sugestią p. Witek.
Wygląda na to, że marszałkini wykazała typową pisią chytrość (jak przy anulowaniu znanego głosowania na wniosek opozycji) – pełnienie obowiązków opóźniało wybór nowego prezesa, co musi się stać z udziałem Senatu, a Zjednoczona Prawica nie ma większości w tej izbie. Termin złożenia dymisji minął bez rezultatu oczekiwanego przez p. Kaczyńskiego.
Przystąpiono więc do planu B, o którym mówiono już wcześniej. Rozważano różne scenariusze, np. zmianę konstytucji lub nowelizację ustawy o NIK. Opozycja odmówiła udziału w takiej grze, słusznie argumentując, że nowelizacja prawa jest niedopuszczalna i mogłaby być wręcz niekonstytucyjna. Inne rozwiązanie miałoby polegać na jakimś bliżej nieokreślonym rozproszeniu kompetencji prezesa NIK. Wedle osób dobrze poinformowanych w planie B chodziło o uderzenie w Banasia (juniora). Rzeczywiście stracił pracę w Pekao SA – wprawdzie rzecznik rządu wyjawił, że nie jest to związane z banasiadą, ale skoro p. Müller tak nadaje, to znaczy, że wspomniana korelacja ma miejsce.
Czytaj także: Dlaczego PiS nie może przeczekać sprawy Banasia
Banaś wszystkich okiwał
4 grudnia media podały, że wedle jednego z polityków PiS (odważnego anonimowo) „sprawa wymknęła się partii z rąk, bo już mieli jego rezygnację. Teraz wszystko wskazuje na to, że Banaś się utwardził i nie złoży tak łatwo broni, a nawet może przejść do kontrataku”.
Tak czy inaczej prokuratura zajęła się sprawą i być może skieruje ją do sądu. A Pancerny Marian oświadczył (4 grudnia): „Powodowany troską o przyszłość Najwyższej Izby Kontroli pragnę oświadczyć, że byłem gotów złożyć urząd prezesa NIK. (...) Stwierdziłem jednak, że moja osoba stała się przedmiotem brutalnej gry politycznej. Najwyższa Izba Kontroli jest jednym z najważniejszych urzędów państwowych. (...) W poczuciu odpowiedzialności za Najwyższą Izbę Kontroli będę kontynuował powierzoną mi przez parlament misję”. Niemal równocześnie prokuratura regionalna w Białymstoku wszczęła śledztwo na podstawie materiałów dostarczonych przez CBA. Niedługo potem p. Banasiem zajęła się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i cofnęła mu dostęp do danych niejawnych.
Sytuacja jest dynamiczna, np. p. Banaś zapowiedział publikację raportów, ponoć niezbyt korzystnych dla PiS. Kończę ten felieton 8 grudnia i niewykluczone, że w momencie publikacji zaistnieje jakaś całkowicie nowa sytuacja, np. „Powinno się odebrać Złotą Piłkę Messiemu i dać ją Banasiowi. Okiwał Wszystkich”.
Czytaj także: Banaś ostrzega PiS
Kto wiedział o sprawkach Banasia
Niezależnie od finału banasiady jej dotychczasowy przebieg skłania do niejakich wniosków na temat stanu państwa polskiego pod rządami tzw. dobrej zmiany. Przedstawiciele opozycji zwracali uwagę na niejasności związane z Pancernym Marianem już wtedy, gdy był ministrem finansów. Mimo to PiS rekomendował go jako możliwie najlepszego kandydata na stanowisko prezesa NIK, a takowa pochwała nie mogła mieć miejsca bez udziału Zwykłego Posła.
Gdy p. Kropiwnicki chciał zgłosić zastrzeżenia do kandydatury p. Banasia w czasie sejmowej dyskusji (30 sierpnia 2019 r.), p. Witek wyłączyła mu mikrofon. Rzecz została przegłosowana – kamery uchwyciły rozliczne i serdeczne gratulacje m.in. od pp. Sasina, Glińskiego, Kamińskiego i Wąsika, a także rozanielone twarze p. Morawieckiego i p. Ziobry, gdy Pancerny i wtedy Kryształowy Marian był fetowany w rządowych ławach.
Załóżmy, ze większość gratulujących (zadowolonych) nie miała pojęcia o sprawkach nowego prezesa NIK, aczkolwiek nie jest wykluczone, że przynajmniej niektórzy byli uradowani z tego powodu, że naczelny organ kontrolny nie będzie „wtranżalał się” w zarządzanie spółkami skarbu państwa, kulturą, wymiarem sprawiedliwości, obrotem pokościelną ziemią czy Srebrnymi Wieżami.
Z drugiej strony pp. Kamiński i Wąsik coś musieli wiedzieć, skoro stosowne służby sprawdziły p. Banasia. To rodzi pytanie, stawiane zresztą, czy procedury sprawdzające były zrealizowane w sposób należyty. Dobrozmieńcy utrzymują, że podkomendni p. Kamińskiego pracowali intensywnie i wydajnie, ale ręce mieli związane przepisami i nie mogli szybciej. Biedaczyska, raz mogli, np. w sprawie p. Kwiatkowskiego, a innym razem byli prawie ubezwłasnowolnieni.
Po tym jak p. Banaś postawił się w sprawie dymisji, prokuratura i służby zaczęły działać niemal z szybkością światła. Dlaczego służby nie skorzystały z informacji przekazanych przez opozycję? Sprawę wyjaśnił p. Bortniczuk, nowy gwiazdor Zjednoczonej Prawicy. Rzekł był, że w tym, co głosi totalna opozycja, trudno oddzielić prawdę od fałszu, a więc nie dało się polegać na informacjach z tej strony. To oczywiste, kto winien i kto sypał piasek w słuszne tryby.
Czytaj także: Cichną kolejne niewyjaśnione afery PiS
Na opozycję zawsze się coś znajdzie
Nie bardzo wiadomo, co zarzuca się p. Banasiowi. Krążą pogłoski o tym, co się działo w kamienicy przy ul. Krasickiego w Krakowie, o kontaktach ze światem przestępczym, o jakichś niejasnych sytuacjach w Ministerstwie Finansów, którego funkcjonariusze w dzień walczyli z mafią vatowską, a w nocy ją popierali. Ale to tylko domysły. Raport CBA nie jest szerzej znany w przeciwieństwie do rozmaitych materiałów zgromadzonych przez tę zacną agencję i używanych przeciwko opozycjonistom.
Teraz na pewno jest znany CBA i prokuraturze (ba, nawet jest jej własnością). Kto jeszcze ma dostęp do niego? Pan Morawiecki? Pewnie tak, bo pochwalił się, że przeczytał, a to samo pewnie dotyczy p. Ziobry, gdyż to, co jest własnością białostockiej prokuratury, należy też do Prokuratora Generalnego. Co prawda np. p. Wójcik, było nie było wiceminister sprawiedliwości, zeznał, że nie wie, co ustaliło CBA.
Z drugiej strony nie jest jasne, jak ma się sprawa ze Zwykłym Posłem. Sam nie pochwalił się ani stosowną wiedzą, ani niewiedzą. Wspomniany p. Jackowski, znamienity specjalista od tego, co słuszne i prawdziwe, utrzymuje, że p. Kaczyński sprawę zna tylko z mediów. Gdy dziennikarka prowadząca audycję się zdumiała, p. Jackowski z wdziękiem orzekł, że prezes często podejmuje decyzje na podstawie wiedzy medialnej (może użył innego sformułowania, ale sens był właśnie taki). Jeśli chodzi o media, to te słuszne też utrzymują, że „nie posiadają wiedzy”, aczkolwiek bywało (i nadal zapewne bywa), że materiały przeciw opozycji szybko znajdowały się w posiadaniu np. TVP. Jakby nie było, bodaj p. Kurski (Jacek) odkrył, iż to właśnie tzw. telewizja publiczna ujawniła banasiadę. Olbrzymi, ale wtórny sukces.
Czytaj także: Wyłudzacze VAT w resorcie finansów. Pod nosem Banasia
Kierownicza rola partii
Żyjemy w takim państwie, w którym wysoki urzędnik państwowy niebędący członkiem PiS jest wzywany do siedziby tej partii i tam informowany, że żąda się od niego dymisji. Nie są znane argumenty mające powodować rezygnację z funkcji, a jeden z senatorów opowiada androny, że domagający się dymisji zna sprawę z mediów. Na pytanie, dlaczego ktoś, kto nie piastuje żadnej funkcji państwowej, zwrócił się do p. Banasia z prośbą (żądaniem? postulatem?) o rezygnację, tenże senator z pełnym zrozumieniem oświadcza, że przecież jest to przywódca rządzącej większości.
To, że p. Kaczyński nie znał raportu CBA, jest równie prawdopodobne jak to, że p. Jackowski rozwiązuje równania różniczkowe w przestrzeniach Banacha. Faktem jest natomiast, że dobrozmieńcy raz udają, że nic nie było, innym razem – że być może ma miejsce poważne nadużycie wysokiego urzędnika państwowego, aczkolwiek nikt o tym nie wiedział. Stali się bardziej zdecydowani w momencie zdania sobie sprawy, że interes rządzącej partii może doznać uszczerbku.
Znaczy to tyle, że interes partii jest nadrzędny wobec interesu państwa. Dla tego drugiego istotne jest, aby banasiada (i podobne sprawy) została wyjaśniona publicznie i przez właściwe po temu organy państwa, a nie partyjne konwentykle. Teraz chyba jest jasne, dlaczego dobrozmieńcy kategorycznie protestują przeciwko komisji śledczej w sprawie p. Banasia. Nie chcą, gdyż zapewne się obawiają, że zbyt wiele spraw zostałoby ujawnionych. I jak tu nie snuć porównań z praktykami znanymi w PRL w związku z zasadą kierowniczej roli partii?
Czytaj także: Aby dobra zmiana rosła w siłę, a ludzie żyli lepiej
Banasia podrzucił rządowi pewnie Tusk
Wspomniane „być może” w związku ze zmianą stosunku tzw. dobrej zmiany do banasiady jest znaczące. Dwumiarowość (element wielowymiarowości) w przestrzeni Banasia jest stale obecna. Pan Wójcik i p. Schreiber, inny nowy gwiazdor Zjednoczonej Prawicy, tłumaczą, że chociaż prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko p. Banasiowi, to może się bronić i może się okazać, że jest niewinny (usłyszy np. wyrok uniewinniający).
Znacznie gorzej jest z p. Kwiatkowskim, któremu postawiono poważne (jakżeby inaczej) zarzuty prokuratorskie, sformułowano wobec niego akt oskarżenia i czeka na rozprawę. Mimo to został wybrany do Senatu i jest nawet przewodniczącym jednej z komisji tej izby. Wszelako dobrozmieńcy skwapliwie przemilczają, że zrzekł się immunitetu, ale prokuratura „zatarła się” z ujawnieniem materiałów, na podstawie których sformułowała oskarżenie. Ponadto p. Kwiatkowski nie został pozbawiony praw publicznych i mógł zostać wybrany do Senatu.
I tak wiceminister sprawiedliwości (sic!) czyni różnicę w aplikacji zasady domniemania niewinności w zależności od politycznych upodobań. Co dalej: plan C, D, E...? Wiele rzeczy jest możliwych w wielowymiarowej przestrzeni państwa tzw. dobrej zmiany, obecnie napędzanej banasizmem. Na razie dobrozmieńcy puszą się, że Banaś gate świadczy o tym, jak poważnie i rzetelnie podchodzą do moralnej czystości swoich aktywistów. Jeśli p. Banaś okaże się winny, zostanie ukarany, jeśli okaże się, że nie – będzie mu darowane. Tak czy inaczej czynownicy tzw. dobrej zmiany starają się wszelkimi siłami pokazać, że „my” jesteśmy w porządku „w przeciwieństwie do naszych poprzedników i oponentów”, którzy kryli przestępców i zapowiadają, że nadal będą to czynić.
Nie wykluczam, że p. Bortniczuk lub p. Schreiber okażą, że p. Banaś został prezesem NIK na wniosek opozycji podrzucony przez p. Tuska, a potem przeforsowany w wyniku obrzydliwego matactwa polegającego na wprowadzeniu p. Witek w błąd, że chodziło o anulowanie głosowania. A tak naprawdę zdarzyło się, chyba po raz pierwszy w historii III RP, że ma miejsce gra na wewnętrznych szczytach aktualnej władzy, polegająca na wzajemnym publicznym szantażowaniu się znaczonymi kartami, ale opatrzonymi klauzulą tajności dzielonej przez poufność. Jest to nie tylko ewenement w ładzie demokratycznym, ale i pokaz instrumentalnego traktowania państwa. Tzw. dobra zmiana odnotowała kolejny sukces w swej praktyce politycznej.
Czytaj także: Dziwne losy kamienicy Banasia i jej mieszkańców