Ale przecież uczyć się warto, zwłaszcza u boku najlepszych. Jeśli „klasę F-35” przyrównać do amerykańskiego college′u, to można powiedzieć, że podstawówkę zaliczyliśmy na kursie F-16. Zakupione w 2003 r. myśliwce były przełomem w lotnictwie – cztery lata po wejściu do NATO Polska wprowadzała na uzbrojenie pierwsze zachodnie samoloty bojowe, przyjmowała cały system ich używania, utrzymania, szkolenia załóg i obsługi, współpracy z innymi rodzajami wojsk i zaprzyjaźnionymi siłami powietrznymi. Zaczęła myśleć i planować, opierając się na operacjach połączonych. Innymi słowy, zdecydowała się na chrzest w natowskiej wierze.
Dlatego dzisiejszą ceremonię w Dęblinie, czyli tam, gdzie podpisywano umowy związane z zakupem F-16 (na dostawę i offsetową), można nazwać bierzmowaniem. Potwierdzeniem, że siły powietrzne RP zgłaszają się do pierwszej ligi, elity NATO, by korzystać z najnowszych osiągnięć technicznych i operacyjnych. Poza wszystkim to deklaracja natury strategicznej: nasz kraj chce być na pierwszej linii, dotrzymywać kroku najlepszym, w razie potrzeby wykonywać najbardziej wymagające misje. I bez wahania, a nawet bez dłuższego zastanowienia inwestuje w amerykańską technologię, z której nie ma szans ani zamiaru skorzystać przemysłowo. To też zobowiązanie na kolejne dziesięciolecia, że stan polskiego lotnictwa bojowego będzie zależał od relacji z USA. Zresztą podobnie jak stan całych sił zbrojnych.
Czytaj też: Czy tureckie F-35 ostatecznie trafią do Polski?