Było ich czterech: Kamiński, Wąsik, Bejda i Bożek. Pierwszy wnosił polityczne doświadczenie i zaufanie Jarosława Kaczyńskiego, drugi specyficznie pojęty rewolucyjny żar, trzeci prawniczą wiedzę (jaka by nie była), a czwarty jako jedyny z nich miał doświadczenie w służbach specjalnych. Razem w 2006 r. zakładali Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Czytaj też: Tak się bawi CBA
Superpiątka się wykrusza
Objęli w nim najważniejsze stanowiska – Kamiński został szefem, Wąsik z Bejdą jego zastępcami, a Bożek szefem zarządu operacji regionalnych, jednego z najważniejszych w strukturze CBA. Do pomocy w roli superagenta wzięli Tomasza Kaczmarka, byłego policjanta.
Po wydarzeniach z ostatnich dni trzyma się jedynie pierwsza dwójka. Bożek poszedł w odstawkę i popadł w niełaskę, gdy wyszło na jaw, że tuż przed wybuchem afery podsłuchowej próbował namówić dawnego kolegę z ABW na rozmowę z Markiem Falentą. Kaczmarek wypadł z orbity już wcześniej, gdy jako poseł PiS groził ówczesnemu mężowi swej obecnej żony. Ostatnio podpadł już na całej linii, gdy przed kamerami TVN24 przyznał, że podczas słynnej operacji przeciwko Jolancie i Aleksandrowi Kwaśniewskim Wąsik nakazał mu fabrykować dowody.
Czytaj też: PiS wygraża swoim działaczom
Ratowali Bejdę?
Teraz odpadł Bejda, który zapłacił głową nie tylko za ostatnie wpadki CBA, ale – jak można usłyszeć – także m.