Doświadczeni dowódcy lubią mówić, że nie tak ważne jest, by żołnierz miał do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt, ale by tym, który ma do dyspozycji, posługiwał się w najlepszy możliwy sposób. Doskonała znajomość własnej broni, zalet i wad używanego sprzętu oraz perfekcyjne wyszkolenie w korzystaniu z nich są bowiem warunkiem wstępnym dla wszystkiego, co dzieje się potem – doktryny użycia sił, planów operacji obronnych, sojuszniczego wsparcia. Przez ostatnie lata rządzący przyzwyczaili nas do patrzenia na wojsko „od góry”. Usiłowali przekonać, że kilkaset wydanych miliardów, kilkadziesiąt podpisanych kontraktów i kilka tysięcy uzbrojonych Amerykanów na naszej ziemi załatwia sprawę bezpieczeństwa i obronności.
Czytaj też: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka
Raport NIK jak zimny prysznic dla wojska
Takie podejście być może sprawdza się w telewizyjno-politycznym przekazie i być może wielu Polaków uwierzyło, że armię mamy coraz silniejszą, sprawniejszą i nieporównanie lepiej uzbrojoną niż „za poprzedników”. Ale najnowszy raport NIK to zimny prysznic, a raczej potwierdzenie realiów, świetnie znanych tym, którzy na wojsko patrzą z bliska i „od dołu”.