Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Co za blamaż. Jak polscy żołnierze weszli do Czech

Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza. Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza. Bjoern Steinz/Panos Pictures / Panos Pictures / Forum
Incydent z wkroczeniem polskich żołnierzy na skraj wsi Pelhřimovy w Czechach jest poważny i kompromitujący dla wojska. Przede wszystkim pokazuje, jak dobiera się dowódców.

Wygląda to tak, jakby wojsko okupujące przez niemal całą dobę kilkudziesięciometrowy skrawek Republiki Czeskiej, blokujące dostęp do zabytkowej kapliczki, w ogóle nie miało dowódcy. Żołnierzom wydano najwyraźniej mało precyzyjne rozkazy i nikt ich nawet nie sprawdził.

Polski akt małej agresji

Wejście żołnierzy z bronią na terytorium obcego państwa to tak naprawdę akt agresji. Na szczęście Czesi potraktowali zajście pobłażliwie i ze świadomością, że doszło do grubej pomyłki. Na dobrą sprawę mogli przecież użyć siły.

Wojsko, jakie znałem i znam, jest całkiem inne. Dobrze wyszkolone, dowodzone. Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza, nie mówiąc o podoficerach i oficerach. W epoce GPS czy aplikacji nawigacyjnych w zwykłych smartfonach takie beztroskie przekroczenie granicy i zajęcie pozycji w obcym państwie wydaje się absolutnie niepojęte. A najważniejsze pytanie brzmi: gdzie był wtedy dowódca plutonu, kompanii, batalionu, brygady?

O całej sytuacji wiadomo niewiele, bo MON i Dowództwo Operacyjne WP nabrały wody w usta, oświadczając jedynie, że incydent był efektem nieporozumienia. Lepszego żartu dawno nie słyszałem. Dobrze, że do podobnej pomyłki nie doszło w czasie strzelania dywizjonu haubic kal. 155 mm.

Czytaj też: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka

Kto tu wydawał rozkazy?

Co tu się zdarzyło? Trudno sobie wyobrazić, że dowódca Śląskiego Oddziału Straży Granicznej dzwoni do dowódcy 6.

Reklama