Lubelska firma E&K do wtorku 30 czerwca miała dostarczyć wszystkie respiratory zamówione przez Ministerstwo Zdrowia. Do tej pory nie udzielono wiarygodnej odpowiedzi, dlaczego w ogóle zawarto umowę z Andrzejem Izdebskim, byłym handlarzem bronią, który już wcześniej nie wywiązywał się z kontraktów zawieranych z podmiotami kontrolowanymi przez państwo.
Czytaj też: Respiratorów nie widać, pieniądze poszły, dokumenty wyszły
Dlaczego nie zerwano kontraktu?
Z ustaleń „Gazety Wyborczej” wynika, że za transakcją mogły stać naciski płynące z Agencji Wywiadu. Jak z kolei pisaliśmy w „Polityce”, Izdebski miał udziały w firmie, w której zarządzie zasiadał mec. Sławomir Sawicki ze środowiska „Gazety Polskiej Codziennie”.
Niezależnie od tego, jakie czynniki ostatecznie skłoniły resort zdrowia do podpisania kontraktu, trudno wyjaśnić, dlaczego umowa nie została rozwiązana, gdy były dogodne okoliczności. Nadarzyły się w kwietniu: E&K była zobowiązana dostarczyć 200 respiratorów koreańskiej firmy Meckis już kilka dni po podpisaniu kontraktu (co nastąpiło 14 kwietnia). I choć dokonano 100-procentowej przedpłaty na zakup, koreańska firma twierdzi, że nigdy nie miała kontaktu z E&K.
Czytaj też: Afera Szumowskiego. Za dużo tego, żeby zamieść pod dywan
50 respiratorów z Pakistanu
Podobne deklaracje składali niemal wszyscy producenci, których sprzęt miał się znaleźć w Polsce.