Scenariusz i dekoracje były precyzyjnie rozpisane. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe w warunkach pandemii, czyli sytuacji nadzwyczajnej (bo przecież nie stanu nadzwyczajnego – tego terminu władza próbuje unikać).
Czytaj też: Jak się zlepia Zjednoczona Prawica
Kaczyński wywraca plan
Oto nominacje członkom nowej ekipy Mateusza Morawieckiego miały zostać wręczone nie w zamkniętym pomieszczeniu – np. w salach Belwederu – ale na świeżym powietrzu, na tyłach Pałacu Namiestnikowskiego. Stosowne zaświadczenia wręczać miał tam nominatom Andrzej Duda (nie używam tytułu „prezydent” ze względu na liczne przypadki łamania konstytucji oraz, jak dowodzą niektórzy prawnicy, niekonstytucyjny charakter plebiscytu z lata). Tam też mieli złożyć stosowną przysięgę, a potem na schodach zapozować do pamiątkowego zdjęcia.
Dla uczestników uroczystości przewidziano nawet rękawiczki i maseczki. To pewnie skutek zarówno strachu przed ekspresowo rozprzestrzeniającym się koronawirusem (zakaził się nawet jeden ze świeżo mianowanych ministrów), jak i systematycznego punktowania przez wrogie media długiej serii wpadek władz, jeśli chodzi o przestrzeganie rygorów epidemiologicznych.
Detalicznie skrojony na użytek przyjaznych mediów i suwerena plan legł w gruzach. Na dodatek sabotaż przyszedł z najmniej spodziewanej strony, a mianowicie jednego z ważnych uczestników ceremonii – odbierającego swoją tekę Jarosława Kaczyńskiego. Nie dość, że jako jedyny nie dał się skłonić do włożenia rękawiczek, to jeszcze ostentacyjną determinacją (bo przecież inne powody nikomu nie przyjdą nawet do głowy) wymusił niejako, by ochronną rękawicę zdjął gratulujący mu awansu Duda.