W Warszawie polityka lokalna wyjątkowo często przecina się z polityką krajową. Nic dziwnego – stolicą rządzi Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej, a mieszkańcy miasta przy każdej wyborczej okazji tłumnie pokazują, co myślą o władzy Zjednoczonej Prawicy. Nic więc dziwnego, że decyzje rady miasta o zmianie cen parkowania oraz sposobie naliczania opłat za odbiór śmieci (oznaczające podwyżki) krytykowali nie tylko politycy lokalni związani z PiS, ale także przedstawiciele rządu.
Czytaj także: Smutny Dzień Nauczyciela. Codziennie ktoś płacze
PiS: Płacicie, ale nie decydujecie
Ale po kolei. Co takiego się stało? Po pierwsze – płatne parkowanie. Niedawno rozszerzona została płatna strefa, wzrosnąć mają także od 4 stycznia stawki godzinowe, koszt abonamentu dla drugiego i kolejnych samochodów w rodzinie, wydłużony także zostanie czas naliczania opłaty za pozostawienie samochodu w strefie do godz. 20. Po drugie – odbiór śmieci. Tu zmiana jest rewolucyjna, bo opłata naliczana jest proporcjonalnie do ilości zużytej wody, która odpowiada wielkości rodziny i dobrze przybliża ilość produkowanych odpadów. To oznacza podwyżki, które wiceminister klimatu i środowiska Jacek Ozdoba skomentował: „rządy polityków PO w stolicy były i są nieudolne”.
Opłaty rzecz ważna, nie zatrzymujmy się jednak nad tymi konkretnymi decyzjami, by nie zgubić szerszej perspektywy, czyli narastającego sporu między samorządowcami a rządem Zjednoczonej Prawicy o kompetencje i sposób finansowania zadań. Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał, że nie ufa konstytucyjnej zasadzie decentralizacji władzy i wynikającej z niej autonomii samorządu terenowego. Samodzielni, obdarzeni silnym mandatem demokratycznym włodarze gmin i miast potrafią „warczeć na rząd”, a nawet mu się sprzeciwić – tak stało się w tym roku, gdy sprzeciwili się planowanym uparcie przez prezesa PiS wyborom prezydenckim w maju, w czasie pandemii.
Władza centralna systematycznie więc odbiera samorządom kompetencje – dobitnym przykładem jest tu reforma prawa oświatowego, która nie tylko zmieniła strukturę edukacji w Polsce, ale także pozbawiła władze lokalne znacznej części uprawnień, pozostawiając wszystkie obciążenia, jakie wynikają z obowiązku organizacji życia szkolnego, na swoim terenie.
Czytaj także: Epidemia się rozpędza – czy służba zdrowia to wytrzyma
Samorząd – klient centrali
Postępującą recentralizację państwa, która prowadzi de facto do zmiany ustroju terytorialnego za pomocą ustaw, opisywał już prof. Dawid Sześciło, członek Zespołu Ekspertów Samorządowych Fundacji im. Stefana Batorego. Warto się wczytać w jego analizy, bo dobrze pokazują mechanizm systematycznej zmiany ustrojowej Polski bez zmieniania litery konstytucji.
Towarzyszą temu zmiany w sposobach finansowania. Głównym źródłem dochodów własnych gmin są podatki PIT i CIT, samorządy dostają także subwencje państwowe na realizacje takich zadań jak edukacja. Problem w tym, że subwencja oświatowa już od dawna nie pokrywa realnych kosztów, jakie ponoszą samorządy, chcąc zapewnić mieszkańcom szkoły na przyzwoitym poziomie. Rozjazd ten systematycznie się powiększa. Subwencja oświatowa dla Warszawy na 2020 r. to 2,241 mld zł, natomiast w budżecie miasta na edukację przewidziano blisko 5 mld. Różnicę łatwo policzyć. Nie inaczej wygląda sytuacja w mniejszych gminach, np. Nieporęt wydał w 2019 r. na edukację 23 mln, subwencja wynosiła 15 mln.
Sytuacja byłaby do zniesienia, gdyby nie zmiany w podatkach związane z kolejnymi obietnicami wyborczymi rządu. Owszem, zmniejszają one wysokość płaconych przez nas danin, jednocześnie jednak też zmniejsza się strumień dochodów samorządów. Już w 2019 r. eksperci zwracali uwagę, że rośnie liczba gmin, które tracą nadwyżkę operacyjną w swoich budżetach, czyli zdolność samodzielnego programowania swojego rozwoju.
Czytaj także: Jak się staliśmy wykluczeni komunikacyjnie
W 2020 r. przyszedł Covid-19, widmo recesji i konieczność układania się z rządem, który ma dalsze pomysły na drenowanie samorządowej kasy. Jak? Choćby przez zmiany w podatku CIT, które mogą kosztować samorządy ok. 1,7 mld zł. Jednocześnie, jak pisze prof. Hubert Izdebski w opracowaniu dla Fundacji im. Stefana Batorego, pod osłoną antycovidowych tarcz wprowadzono dalsze ograniczenia samodzielności samorządów, czyniąc z nich często jedynie wykonawców decyzji centrali. Przedstawiciele rządu odpowiadają, że przecież tworzą wielomiliardowy Fundusz Inwestycji Lokalnych czy Fundusz Inwestycji Drogowych. Owszem, ale te pieniądze dysponowane są według uznania rządu, bez jasnych kryteriów. W efekcie decyzje podejmowane są bardzo uznaniowo, według politycznego klucza (potwierdzają to analizy naukowe), co powoduje, że partnerskie w założeniu relacje samorząd–rząd coraz bardziej przekształcają się w relacje klientelistyczne.
Tymczasem kryzys się nasila i jest to czas, kiedy znaczenie samorządu wzrasta. „Konsekwencje pandemii pokazały jego fundamentalną rolę dla tworzenia bezpiecznych i efektywnych warunków dla życia i pracy mieszkańców” – piszą autorzy raportu „Samorząd” przygotowanego pod redakcją prof. Jerzego Hausnera w ramach Open Eyes Economy Summit.
Niestety, znaczenie samorządu rośnie, jego obiektywna siła słabnie. Cenę zapłacimy wszyscy, nie tylko ponosząc wyższe opłaty za usługi komunalne.
Czytaj także: Nowa danina: tym razem od deszczu