Jarosław Kaczyński od kilku tygodni publicznie wyostrza wypowiedzi w wywiadach i wystąpieniach sejmowych. Co prawda do jego radykalizmów i ekstremizmów mogliśmy się już niby przyzwyczaić, przecież nie brakowało ich nigdy w ciągu kilkudziesięciu lat tej kariery, niemniej dzisiejsza erupcja agresji zdaje się osiągać jakąś dodatkową ekspresję. Przy czym coraz powszechniejsza staje się opinia, że nie mamy do czynienia z siłą, ale ze słabością, że wściekłość jest przejawem zagubienia i strachu, że nie jest wyłącznie metodą robienia polityki, tak ukochaną i uprawianą przez Kaczyńskiego zawsze i wszędzie.
Czytaj też: Kaczyński na rozdrożu
Ulica i zagranica
Adresatami tej wściekłości i agresji są jak zawsze mniej więcej ci sami wrogowie: Europa jako Bruksela, ale też oczywiście konkretne państwa składające się na Unię, zwłaszcza Niemcy. To prezes PiS właściwie jako pierwszy tak mocno i bezpardonowo zapowiedział osławione weto, zresztą w swoim stylu: „Non possumus!”. Nadał ton i upodmiotowił weto zgłaszane teraz wobec Brukseli przez Zbigniewa Ziobrę, jak też niejako przymusił prezydenta Dudę do odrzucenia pomocy antyepidemicznej oferowanej Polsce przez Niemcy – jakże to, od kogo?
Drugim dyżurnym wrogiem jest naturalnie opozycja, która – jak można było m.in. usłyszeć – ma „krew na rękach”, „będzie siedzieć”, wypowiadane w momencie, gdy na ulicach policja pałowała strajkujące kobiety, za co zresztą Kaczyński jest bezpośrednio odpowiedzialny jako wicepremier od bezpieczeństwa, czyli zwierzchnik tejże policji.