Z pozoru wszystko jest w najlepszym porządku. Wojsko walczy z pandemią i pełni dyżur w siłach szybkiego reagowania NATO. Minister co chwila ogłasza, że powiększa i modernizuje armię, wręcza sprzęt i chwali się rosnącym mimo koronawirusa budżetem. Co jakiś czas on albo prezydent przypominają o sile sojuszu i najważniejszego sojusznika Polski – USA, a żołnierze koalicyjnych armii prezentują broń. Obrazy i słowa obowiązkowo multiplikuje rządowa propaganda, do jej konsumentów dociera obraz starannie spreparowany, który w nieco tylko zmodyfikowanej postaci oferowany jest również parlamentarzystom. Gdy się bliżej przyjrzeć, widać rysy, a pozycja samego ministra nie wydaje się tak silna jak rok czy dwa lata temu. Na kilku przykładach pokażę, o co chodzi.
Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna
F-35 i prawie nic więcej
Modernizacja przyciąga największą uwagę w finansowych decyzjach ministerstwa obrony. Na wojsko wydajemy już grubo ponad 10 proc. budżetu państwa. W 2020 r. to rekordowe 52,9 mld zł (2,37 proc. PKB), bo w wyniku pandemicznej nowelizacji rząd dosypał na zakupy MON. Na zbrojenia i inne inwestycje resort miał ponad 17 mld zł, sumę bez precedensu w historii. Ale te wielkie pieniądze nie przyniosły wysypu zamówień.
Największy, symboliczny i jedyny znaczący kontrakt roku – na samoloty piątej generacji F-35 – podpisany został pod koniec stycznia.