Taka wypowiedź – zacytowana w artykule „Gazety Wyborczej” – brzmi sensacyjnie, bo autorką filmu jest Ewa Stankiewicz, jedna z „kapłanek” smoleńskich guseł i wierzeń, która sama wchodziła w relacje z ludźmi sympatyzującymi z putinowską Rosją, gdy w 2011 r. rozpoczęła krucjatę w sprawie „prawdy o Smoleńsku”. Wspierały ją w tym m.in. tajemnicze serwisy internetowe rozsiewające spiskowe teorie o katastrofie, do złudzenia przypominające te, które na zlecenie Kremla zatruwały Zachód dezinformacją. Co więcej, Stankiewicz jest żoną Glena Jorgensena, jednego z „ekspertów” Macierewicza, który wspierał jego kłamliwe, zamachowe teorie i zasiadał w podkomisji smoleńskiej.
Czytaj też: SN przeciwko bezkarności „ślepych bagnetów władzy”
Film „trafił na półkę”?
Cała zaś sprawa dotyczy filmu o katastrofie smoleńskiej, który od dziewięciu miesięcy nie może doczekać się emisji na antenie TVP. I jest tym dziwniejsza, że – jak twierdzi jego współtwórca – ma on dowodzić, iż katastrofę spowodowała seria wybuchów. „Stan zagrożenia”, bo tak jest zatytułowany, miał być pokazany już w dziesiątą rocznicę tragedii w kwietniu. Kolejny termin, czyli ostatnia środa, też okazał się nieaktualny – film został zdjęty na godzinę przed projekcją. Telewizja, która zapłaciła za tę produkcję, znów mówi o kwietniu i kolejnej rocznicy.
Według nieoficjalnych informacji za blokadą emisji stoi