Orzeczenie może mieć istotne znaczenie dla pociągnięcia do odpowiedzialności urzędników, funkcjonariuszy służb, prokuratorów czy policjantów, którzy pod rządami PiS łamią prawo i są chronieni przez władzę. Co w tym przypadku ważne, wyrok jest stosunkowo nowy – Sąd Najwyższy wydał go pod koniec września ubiegłego roku, rozpatrując kasację wyroku Katarzyny Szymańskiej-Jakubowskiej, rzeczniczki MON za rządów Antoniego Macierewicza. A więc osoby bliskiej ścisłemu kierownictwu rządzącej partii, której Macierewicz jest wiceprezesem.
Lojalna rzeczniczka MON
Sprawę opisaliśmy kilka dni temu. Jej początek sięga końca 2016 r., gdy w podpisanym przez rzeczniczkę oświadczeniu MON bezpodstawnie oskarżył m.in. byłego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i byłego szefa SKW Janusza Noska o kilka ciężkich przestępstw, w tym współpracę z wrogimi Polsce służbami.
Sąd Najwyższy zajął się sprawą, gdy sąd odwoławczy uniewinnił kobietę po wyroku z pierwszej instancji skazującym ją za pomówienie czterech byłych oficerów kontrwywiadu na grzywnę w wysokości 2 tys. zł oraz 5 tys. zł nawiązki na hospicjum dla dzieci. Sąd drugiej instancji uznał z kolei, że w pełni lojalna wobec Macierewicza kobieta nie miała świadomości, że dopuszcza się przestępstwa.
SN nakazał powtórzyć proces. W nim – już prawomocnie – utrzymany został pierwotny wyrok.
Czytaj też: Rzeczniczka MON bez żadnego doświadczenia
Linia obrony Antoniego Macierewicza
„Polityka” dotarła do uzasadnienia orzeczenia zarówno Sądu Najwyższego, jak i pierwszego wyroku skazującego. Oba są miażdżące nie tylko dla byłej współpracowniczki Antoniego Macierewicza i jego samego, ale też dla wszystkich funkcjonariuszy państwa, którzy łamiąc prawo, powołują się na to, że wykonują polecenia czy rozkazy przełożonych.
W ten właśnie sposób postąpiła Katarzyna Szymańska-Jakubowska, przyjmując takie tłumaczenie jako główną linię obrony, co więcej, uzgodnioną z Macierewiczem. Jak można się domyślać, podyktowaną tym, że jest on chroniony immunitetem poselskim, którego uchylenie wymagałoby zgody Sejmu. Nietrudno sobie wyobrazić, że zdominowany przez PiS parlament takiej zgody by nie udzielił. „Działanie na polecenie przełożonego w świetle aktualnego stanu prawnego nie jest okolicznością wyłączającą winę sprawcy lub bezprawność jego czynu” – uzasadniał Sąd Najwyższy w składzie, któremu przewodniczył sędzia Wiesław Kozielewicz.
Sąd przypomniał, że „nawet w zakresie odpowiedzialności karnej żołnierzy w polskim systemie prawnym obowiązuje tzw. teoria myślących bagnetów (w przeciwieństwie do teorii ślepych bagnetów), która opiera się na założeniu, iż żołnierz jest istotą myślącą, która ma prawo do oceny charakteru prawnego wydanego rozkazu za każdym razem, gdy jest on zobowiązany do jego wykonania”. I dalej: „Ma on także uprawnienie do odmowy wykonania rozkazu w przypadku, gdy poprzez jego realizację naruszyłby tym samym obowiązujące przepisy. W myśl tej doktryny najważniejsza powinna być ochrona porządku prawnego. Analogiczna zasada obowiązuje także przy określaniu odpowiedzialności karnej osób cywilnych działających na polecenie przełożonego”.
Czytaj też: Stan MON po odwołaniu Antoniego Macierewicza
Kto pomówił oficerów
Uzasadnienie SN oraz sądu pierwszej instancji odsłania także sposób działania Antoniego Macierewicza i jego najbliższych współpracowników. Jak można przeczytać, Szymańska-Jakubowska była gotowa zrobić dla szefa wiele. Powołując się na jej zeznania, sąd przypomniał, że nawet gdyby miała wątpliwości co do zawartości komunikatu, to i tak poleciłaby go opublikować, bo miała pełne zaufanie do ministra. To dlatego nawet się nie wysilała, by zweryfikować to, czy oskarżenia zawarte w komunikacie były w jakimkolwiek stopniu prawdziwe.
„Była gotowa na polecenie ministra obrony narodowej opublikować na stronie internetowej każdy komunikat, bez względu na jego treść, i było jej obojętne, jakimi danymi personalnymi zostanie on opatrzony. Wykonywała polecenia służbowe w tym zakresie bezrefleksyjnie i bezkrytycznie, a więc godziła się także z ewentualnością, że treść publikowanego komunikatu może zawierać informacje nieprawdziwe i zniesławiające inne osoby” – głosi uzasadnienie wyroku SN.
Jak z kolei ustalił sąd pierwszej instancji, czyli Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, rola Szymańskiej-Jakubowskiej ograniczała się w gruncie rzeczy do odebrania komunikatu i jego opublikowania. Jego autorem był Antoni Macierewicz, a więc to on faktycznie pomówił oficerów.
Czytaj też: MON przegrał proces z byłym szefem SKW
Zarzuty tylko w piśmie MON
Choć sąd nie orzekał o jego winie, bo nie został pozwany – powodowie słusznie zapewne stwierdzili, że w obecnej sytuacji politycznej dochodzenie sprawiedliwości wobec niego byłoby mocno utrudnione – w mocnych słowach ocenił treść i styl komunikatu. Jego zdaniem chodziło o celowe podważenie wiarygodności byłych oficerów jako osób niegodnych zaufania, a przez to wykluczenie ich „z kręgu uczestników życia publicznego”. W dodatku komunikat „posługuje się retoryką języka wojny, mimo że w dniu 3 grudnia 2016 r. [gdy się ukazał – red.] Rzeczpospolita Polska nie była w stanie wojny z żadnym państwem. Nie istniała zatem konieczność sięgania po elementy języka propagandy”.
Sąd przypomniał, że jeśli Macierewicz był przekonany, że zarzuty są prawdziwe, powinien był zawiadomić organy ścigania. Na pewno zaś „w celu pomawiania kogokolwiek nie powinien wykorzystywać urzędowego komunikatu”.
Czytaj też: Wojskowy prokurator nadużył uprawnień?