Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wszyscy patrzą na Rzeszów. Kandydat opozycji o kulisach kampanii

Konrad Fijołek, kandydat opozycji na prezydenta Rzeszowa w przedterminowych wyborach Konrad Fijołek, kandydat opozycji na prezydenta Rzeszowa w przedterminowych wyborach Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Najważniejsze, że tworzymy drużynę rzeszowian, którzy obronią miasto przed Ziobrą i Kaczyńskim – mówi „Polityce” radny Konrad Fijołek, kandydat opozycji na prezydenta Rzeszowa.

ANNA DĄBROWSKA: Powiedział pan w jednym z wywiadów: „Cała Polska patrzy na Rzeszów”. Wybory już 9 maja. Duża presja?
KONRAD FIJOŁEK: Mam pełną świadomość, że na Rzeszów patrzy cała Polska, czuję odpowiedzialność, ale tak całkiem szczerze: nie czuję wielkiej presji. Wiem, że dla wielu zwolenników opozycji i obozu władzy te przyspieszone wybory w Rzeszowie mają znaczenie prawie ogólnopolskich. Ja jednak cały czas mam w głowie to, że są to wybory prezydenckie w moim mieście, chcę docierać do moich mieszkańców, z nimi rozmawiać i ich przekonywać. I to robię, jestem cały czas wśród rzeszowian.

Udało się panu zjednoczyć opozycję, jest pan jej wspólnym kandydatem. Jak to się robi?
W naszych okolicach niepodzielnie rządzi PiS, nie są to tereny łatwe dla opozycji. Dlatego od początku starałem się przekonać moich partnerów z opozycji, że potrzeba jednego kandydata po stronie prodemokratycznej. Ważnym argumentem było to, że to rzeszowianie wybierają swojego gospodarza. I choć prezydent Tadeusz Ferenc poparł Marcina Warchoła, to nie on, współpracownik Zbigniewa Ziobry, ale ja jestem twarzą tego, co osiągnęliśmy w naszym mieście przez ostatnie lata i to ja jestem z ekipy prezydenta Ferenca.

Która partia stawiała największy opór?
Nie było oporu, była dyskusja na argumenty i cieszę się, że wszyscy liderzy byli na nie otwarci. Z niektórymi szło łatwiej, inni potrzebowali więcej czasu. Ale ostatecznie wszyscy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji i wykazali się dużym rozsądkiem.

Widzieli wyniki sondażu zleconego przez Platformę Obywatelską i nie mieli wyjścia: pasował pan do profilu kandydata, który ma szansę wygrać.
Tak, z badania wynikało, że mieszkańcy chcą samorządowca, kogoś z Rzeszowa, z młodszego pokolenia, kto nie będzie przekreślał dorobku cenionego przez nich prezydenta Ferenca, ale i dokona potrzebnych zmian. PiS i jego kandydatka Ewa Leniart będą zaprzeczać naszemu dotychczasowemu dorobkowi, a pan Marcin Warchoł zapowiada, jak to ma w haśle, dobrą, czyli bezrefleksyjną kontynuację. Politycy opozycji zrozumieli, że moja kandydatura dobrze wpisuje się w oczekiwania mieszkańców.

Marcin Warchoł też podkreśla, że jest z młodego pokolenia, jest stąd, kupił mieszkanie w Rzeszowie, przeprowadził się tu z rodziną i jeszcze ma poparcie Tadeusza Ferenca. Chyba też zna te badania?
Jego zaplecze polityczne, Solidarna Polska, też zrobiła badania. Więc i on chce się pokazać z tej strony, ale nie jest w tym wiarygodny. Pochodzi z Niska, przez 20 lat robił karierę najpierw prawniczą, potem polityczną w Warszawie, a mieszkanie w Rzeszkowie kupił rok temu. Może tysiąc razy powtarzać, że jest stąd, ale mieszkańcy nie dadzą się na to nabrać. I jeszcze trzeba dodać, że z samorządem miał do tej pory niewiele wspólnego, jest za to funkcjonariuszem koalicjanta PiS, partii Zbigniewa Ziobry, i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.

Dziesięć lat temu Ferenc po raz pierwszy zadeklarował, że to pana, swojego bliskiego współpracownika, namaści na następcę. A w lutym stojąc obok Marcina Warchoła, powiedział o panu: „Nic do niego nie mam. Jest inteligentny. Ale moim kandydatem jest Marcin Warchoł”. Co się stało?
Teraz postawił na polityka i zarówno ja, jak i mieszkańcy nie do końca potrafimy to zrozumieć. To zastanawiające, z jakich względów wybrał pana Warchała, ale nie chcę o tym mówić.

Do Warszawy doszła wieść – mówił mi tak jeden z polityków z otoczenia najważniejszych osób w PiS – że Zbigniew Ziobro ma jakieś haki na Ferenca i nimi wymusił to poparcie dla Warchoła. Podobno chodzi o to, że prezydent zbyt chętnie i pospiesznie wydawał deweloperom pozwolenia na budowę.
W Rzeszowie też się o tym mówi, ale ja nie chcę się do tego odnosić. Faktem jest, że rozwój w naszym mieście był związany chyba trochę ze zbyt intensywną zabudową, bo prezydent rzeczywiście sprzyjał inwestorom, co na pewnym etapie było dobre dla miasta, ale potem wiązało się też z chaosem. Dlatego trzeba uchwalić kierunki zagospodarowania przestrzennego na miarę XXI w. Twarda uliczna infrastruktura już jest wystarczająca, musimy bardziej pomyśleć o jakości życia rzeszowian, rekreacji i zieleni.

Jest też druga teoria, która ma być kluczem do zrozumienia tego dość egzotycznego poparcia. Chodzi o skuteczność ministra Warchoła, który miał pomóc załatwić kilka ważnych dla Rzeszowa spraw w Warszawie, w tym pieniądze czy oddanie miastu Zamku Lubomirskich, gdzie dziś ma siedzibę Sąd Okręgowy, a o którym od dawna marzył Ferenc. Pan raczej z PiS nic nie załatwi.
Ta skuteczność ministra Warchoła jest mirażem. On jeszcze niczego dla miasta nie załatwił poza drobnymi środkami z Funduszu Sprawiedliwości. Dużo opowiada, ale nie ma żadnych namacalnych konkretów. Sprawa przekazania Zamku na razie jest na papierze, na którym można zapisać wszystko, ale nic się jeszcze nie wydarzyło, nie ma projektu. Ja też mogę podpisać dziś z prezydentem Trzaskowskim umowę, że przekaże mojemu miastu Pałac Kultury, ale jakie to ma znaczenie? Pan Warchoł jest dość sprawny w marketingu, ale potrzeba czynów, nie słów.

Rozmawiał pan z Tadeuszem Ferencem od czasu tej słynnej jego konferencji z Marcinem Warchołem?
Nie, nie rozmawiałem. Zdał urząd i poszedł do domu, nie widzimy się w pracy. Nie mam potrzeby, żeby coś z nim wyjaśniać. Jestem absolwentem szkoły prezydenta Ferenca, co oznacza, że już z tej szkoły wyszedłem. W radzie miasta współpracowaliśmy ponad 18 lat, znamy się jeszcze dłużej, ale to już zamknięty rozdział. Razem z moją obywatelską ekipą mamy pomysł na miasto. Nie będzie to ślepa kontynuacja prezydentury Ferenca, jaką zapowiada pan Warchoł. Zachowamy dobry dorobek, ale i dokonamy potrzebnych zmian.

Jeśli przejdzie pan do drugiej tury, to z kim się pan spotka?
Myślę, że z panią Ewą Leniart, kandydatką najsilniejszego obozu politycznego, który, choć jeszcze tego nie widać, to spodziewam się, że zaangażuje wszystkie środki, aby ją wypromować. Faktem jest, że ona i Marcin Warchoł są z obozu władzy, który niszczył samorząd i jest na bakier z demokracją. Będę o tym przypominał w tej kampanii.

TVP Info przypomniało, jak po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie ustawy aborcyjnej napisał pan na Facebooku: „j…ć kaczystan”. Czy dziś jako kandydat na prezydenta miasta powtórzyłby pan te słowa?
Skoro nie mają argumentów, żeby dyskutować o mieście, bo go nie znają, to wyciągają takie rzeczy. A jeśli chodzi o tamtą wypowiedź, to jej nie żałuję. Jeśli ktoś w szczycie pandemii rozdrażnia i wyprowadza na ulice tysiące ludzi, to należą się dosadne słowa. Użyłem ich świadomie i, moim zdaniem, adekwatnie do tamtej sytuacji.

Marcin Warchoł pewnie będzie się wspierał wielkimi papierowymi czekami z Funduszu Sprawiedliwości, PiS ma telewizję i pieniądze. A pan z czego będzie finansował kampanię?
Zgodnie z przepisami na całą kampanię można wydać trochę ponad 100 tys. zł. My sobie to zbierzemy sami, mam swój zespół, rzeszowian, którzy mnie wspierają i chcą, żeby ich prezydentem nie był polityk, o którym decydują partyjne centrale w Warszawie, ale samorządowiec z ich miasta. Będę dużo rozmawiał z mieszkańcami, a na to nie trzeba pieniędzy. Dostaję wsparcie od partii prodemokratycznych, mogę liczyć na ich know-how, struktury. Ale najważniejsze jest to, że mamy tworzyć drużynę rzeszowian, którzy obronią miasto przed Zbigniewem Ziobrą i Jarosławem Kaczyńskim.

A potem będzie pan musiał prosić ich o pieniądze dla miasta. O prezydencie Ferencu mówiło się, że potrafił wystawać u drzwi ministrów z każdej opcji, żeby tylko zdobyć coś dla Rzeszowa. Panu chyba nie dadzą.
We Wrocławiu, Gdańsku czy Warszawie nie rządzi PiS, właściwie w żadnym większym mieście nie rządzi. A rozwijają się, pozyskują pieniądze z ministerstw i Unii Europejskiej. To samo będzie w Rzeszowie. Poza tym PiS Rzeszowa nie odpuści, przed nami wybory parlamentarne i tu też będą zabiegać o głosy. Jeśli obiecają pieniądze, to świetnie, a ja jako prezydent będę wiedział najlepiej, jak je wykorzystać, bo jak żaden z kandydatów znam moje miasto.

Czytaj też: Szczepionki kiełbasą wyborczą? Chaos w Rzeszowie

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną