ANNA DĄBROWSKA: Powiedział pan w jednym z wywiadów: „Cała Polska patrzy na Rzeszów”. Wybory już 9 maja. Duża presja?
KONRAD FIJOŁEK: Mam pełną świadomość, że na Rzeszów patrzy cała Polska, czuję odpowiedzialność, ale tak całkiem szczerze: nie czuję wielkiej presji. Wiem, że dla wielu zwolenników opozycji i obozu władzy te przyspieszone wybory w Rzeszowie mają znaczenie prawie ogólnopolskich. Ja jednak cały czas mam w głowie to, że są to wybory prezydenckie w moim mieście, chcę docierać do moich mieszkańców, z nimi rozmawiać i ich przekonywać. I to robię, jestem cały czas wśród rzeszowian.
Udało się panu zjednoczyć opozycję, jest pan jej wspólnym kandydatem. Jak to się robi?
W naszych okolicach niepodzielnie rządzi PiS, nie są to tereny łatwe dla opozycji. Dlatego od początku starałem się przekonać moich partnerów z opozycji, że potrzeba jednego kandydata po stronie prodemokratycznej. Ważnym argumentem było to, że to rzeszowianie wybierają swojego gospodarza. I choć prezydent Tadeusz Ferenc poparł Marcina Warchoła, to nie on, współpracownik Zbigniewa Ziobry, ale ja jestem twarzą tego, co osiągnęliśmy w naszym mieście przez ostatnie lata i to ja jestem z ekipy prezydenta Ferenca.
Która partia stawiała największy opór?
Nie było oporu, była dyskusja na argumenty i cieszę się, że wszyscy liderzy byli na nie otwarci. Z niektórymi szło łatwiej, inni potrzebowali więcej czasu. Ale ostatecznie wszyscy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji i wykazali się dużym rozsądkiem.
Widzieli wyniki sondażu zleconego przez Platformę Obywatelską i nie mieli wyjścia: pasował pan do profilu kandydata, który ma szansę wygrać.