O takiej pomocy Rosja mogła tylko marzyć. Gdy 200 tys. jej żołnierzy na kilkudziesięciu poligonach szykowało się do końcowych scen starannie wyreżyserowanego spektaklu „Wielka wojna z NATO”, na scenie bocznej zaczęło się przedstawienie dziwne, straszne i śmieszne zarazem. Oto kraj będący regionalną podporą sojuszu wojskowego, a jednocześnie liczący na jego pomoc, dokładnie w chwili, gdy Rosja wzięła go na ćwiczebny celownik i pokazuje, co zrobi, jeśli zdecyduje się na atak, zaczął ustami czołowych polityków rządzącego obozu snuć opowieść o wychodzeniu z zachodnich struktur i oskarżać je o okupację kraju. Prezent spadł jak z nieba. Na Kremlu powinny były nie tylko strzelić przysłowiowe korki od szampanskoje, ale zabić dzwony.
Nie trzeba było wymyślać żadnych fejkowych historii o tym, jak Unia szkodzi Polsce czy jak zdradziecki i zgniły moralnie jest Zachód. Miodem na serca propagandystów z KGB musiało być wspomnienie walki o niepodległość od Brukseli w ubeckiej katowni czy przyrównanie sporu o unijne prawo do roszczeń terytorialnych Hitlera. Nawet armia płatnych trolli mogła dostać wolne – Polacy sami robili zasięgi w internecie. Ktoś nieznający polskich realiów i analizujący sytuację wyłącznie na podstawie koincydencji zdarzeń mógłby pomyśleć, że w polskim obozie władzy działają jacyś śpiący agenci, wybudzeni na czas Zapadu, by podgrzać antyzachodni front propagandowy na rozkaz Moskwy. Fali antyzachodniego hejtu w Polsce towarzyszył huk wystrzałów na rosyjskich poligonach. Rosji właśnie o to chodziło.
Były dowódca wojsk USA w Europie: