Ministrowie mówili o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. Były multimedialne prezentacje, krew i trupy. Nie były to jednak znalezione na granicy trupy odpychanych od niej uchodźców. Uchodźcy okazali się bowiem oprawcami.
Czytaj też: Humanitaryzm w zasadach PiS się nie mieści
Uchodźcy na granicy. „Terroryści i zboczeńcy”
Bo, jak nas poinformowano, „nielegalni migranci” (minister Kamiński najpierw powiedział „uchodźcy”, ale szybko się poprawił), którzy „szturmują” polską granicę, to terroryści, pedofile i zoofile. A więc tym razem przekaz polskich władz jest – przynajmniej co do terrorystów – zgodny z przekazem władz białoruskich, które twierdzą, że polscy funkcjonariusze przepychają terrorystów na białoruską stronę. Przepychamy tych, których oni podrzucają – więc wszystko się zgadza.
A skąd to wiemy, że to terroryści i zboczeńcy? Bo zabrali ze sobą dowody swojej winy: telefony komórkowe z numerami do innych terrorystów, zdjęciami z egzekucji, z tajnych zebrań organizacji terrorystycznych. A nawet własne zdjęcia w mundurach i z bronią. W dodatku ustalono, że duża część z nich przebywała jakiś czas w Federacji Rosyjskiej. To ostatnie niektórym mogłoby się wydać naturalne w przypadku najczęściej „szturmujących” polską granicę Czeczenów (Czeczenia jest pod rosyjską okupacją). A droga lądowa do Białorusi wiedzie, w sposób nieunikniony, przez terytorium Rosji.