Służby działają zgodnie z prawem, a zgodę na kontrolę operacyjną wydaje niezależny sąd – tak brzmi oficjalny przekaz PiS i rządu po ujawnieniu inwigilacji Pegasusem telefonów prokurator Ewy Wrzosek, senatora Krzysztofa Brejzy i mecenasa Romana Giertycha. W praktyce kontrola sądowa jest znikoma. „Sądy wydają zgody na podsłuchy tak jak stołówka ziemniaki: w ponad 99 proc. przypadków” – twierdzi Fundacja Panoptykon, zajmująca się technikami nadzoru nad społeczeństwem. O tym, jak to wygląda, mówią „Polityce” ludzie znający sprawę od podszewki.
Czytaj też: Senatorzy ścigają Pegasusa. Niewyobrażalna skala inwigilacji
Jeden sędzia, i to „z łapanki”, 120 wniosków
– W Sądzie Okręgowym w Warszawie, gdzie trafiają wnioski o podsłuchy z CBŚP, CBA i ABW, zajmuje się tym jeden sędzia, i to „z łapanki”, czyli z dyżuru. Służby nie informują go, bo nie muszą, jakich instrumentów użyją w kontroli operacyjnej. Takich wniosków wpływa nawet 120 dziennie, sędzia więc nie czyta ich, tylko klepie jak na taśmie w fabryce, bo spieszy się na wokandę – opowiada Robert Ostropolski, który pięć lat kierował wydziałem zwalczania zorganizowanej przestępczości kryminalnej CBŚP w Szczecinie. Składał rocznie ok. 20 wniosków o podsłuch i żadnego nie odrzucono ani nie cofnięto do uzupełnienia.
Sędzia Piotr Gąciarek z SO w Warszawie sam miewał 30–40 wniosków dziennie. – Zdecydowanie za dużo, żeby się tym zająć należycie – przyznaje.