Z informacji, jakie zaczęły krążyć w piątek, gdy projektowi ustawy nadano tzw. sejmowy numer druku i można było poznać jego całą treść, dowiedzieliśmy się, że nawet posłowie Zjednoczonej Prawicy, a w szczególności Prawa i Sprawiedliwości, nie wiedzieli, kto jest jego autorem. „Nikt z klubem niczego nie konsultował, a ci, którzy złożyli swoje podpisy pod projektem promowanym przez Jarosława Kaczyńskiego, zrobili to in blanco, ufając autorytetowi prezesa, nie wiedząc zupełnie, pod czym się podpisują” – mówił portalowi Onet jeden z wpływowych posłów PiS.
Na nic „ustawa posła Hoca”, która po kilku tygodniach zakończyła swój żywot w koszu, zanim poddano ją pod decydujące głosowanie, więc teraz jest „lex Kaczyński”, gdyż już na wtorkowym spotkaniu z opozycją prezes rzucał pomysłami, jakie ostatecznie znalazły się w tym projekcie. A ponieważ dobrze oddają intencje kogoś, kto lubi jątrzyć i skłócać ludzi, tropy w poszukiwaniu autora wiodą w jedną stronę.
Rozdarty minister nie chce się narazić
Tylko co teraz zrobi z tym pasztetem komisja zdrowia i jak przełknie go minister Adam Niedzielski, który jeszcze niecałe dwa tygodnie temu chwalił się w mediach, że telefonicznie uzyskał zgodę na Nowogrodzkiej na weryfikację certyfikatów covidowych? W nowym projekcie mowy o nich nie ma. Czy zatem pan minister już poczuł się jak członkowie niedawnej Rady Medycznej i weźmie przykład z ich honorowego zachowania?
Na to też nie można liczyć, bo okazji do złożenia dymisji miał Adam Niedzielski w ostatnich tygodniach już kilka, gdy jaskrawo dawano mu odczuć, że nie on ani jego resort decydują, jak mierzyć się z pandemią i promować szczepienia – a jednak z tego honorowego wyjścia nie skorzystał.
No cóż, może nie szykuje się w najbliższej przyszłości żaden wakat w prestiżowej placówce (funkcję dyrektora Instytutu Kardiologii objął właśnie poprzednik Niedzielskiego prof. Łukasz Szumowski), do rządowej Agencji Badań Medycznych sposobiony jest były już wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, a Agencja Rozwoju Szpitalnictwa dopiero w planach. Pewnie więc na dymisję obecnego szefa resortu zdrowia musimy jeszcze zaczekać.
Wojewoda wskaże winnego zakażenia
Ale koronawirus i pandemia ani myślą hamować i zgodnie z prognozami ekspertów uderzenie omikrona w Polskę – zupełnie do tego nieprzygotowaną – trwa w najlepsze. A posłowie będą dzisiaj radzić, co począć z projektem dumnie nazywanym skrótowo „ustawą antycovidową”.
Na taki tytuł projektu zasługiwałby dokument sprzed roku, może pół, gdy należało przygotować kraj i społeczeństwo do nadejścia kolejnej, być może najwyższej z dotychczasowych fal pandemii. Ale przez ostatnie miesiące rządzący – czyli gabinet premiera Mateusza Morawieckiego i jego zaplecze polityczne w parlamencie – robili wszystko, by takiego dokumentu nie przyjąć, wobec czego wprowadzone w grudniu obostrzenia większość obywateli do dziś lekceważy, a pracodawcy (szeroko rozumiani, bo chodzi tu również o właścicieli placówek handlowych, kulturalnych i usługowych) nie mają instrumentów, by ograniczać rozprzestrzenianie wirusa.
W nowej ustawie – tym razem słusznie ochrzczonej mianem „lex konfident” – jest za to mowa o donoszeniu na kolegów z pracy, których można posądzić o zakażenie koronawirusem (tylko jak to udowodnić?). W artykule czwartym projektu czytamy: „Pracownik, u którego zostało potwierdzone zakażenie SARS-CoV-2 i który ma uzasadnione podejrzenie, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy lub innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy, może złożyć pracodawcy w terminie 2 miesięcy od dnia zakończenia izolacji albo hospitalizacji z powodu covid-19 wniosek o wszczęcie postępowania w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia przysługującego od pracownika, który nie poddał się testowi diagnostycznemu w kierunku SARS-CoV-2”.
Dr Grzesiowski: Jak przejść przez piątą falę pandemii
A zatem odszkodowanie będzie musiał wypłacić pracownik, który nie poddał się testowi i którego podejrzewa się o zakażenie innego pracownika, a dochodzenie w tej sprawie będzie przeprowadzał wojewoda (czy oddelegowany przez niego pracownik sanepidu?). Niemniej autorzy tego rozwiązania widzą to tak: na wniosek jakiegoś zirytowanego obywatela to wojewoda wszczyna postępowanie administracyjne i on ma wyznaczyć winnego, który powinien zapłacić odszkodowanie. Całkiem wysokie: 15 tys. zł (od tej decyzji można będzie odwołać się do sądu).
Ale w takim razie czy klientka salonu fryzjerskiego, której nakazano zdjąć maskę w trakcie robienia koafiury, zaś po trzech dniach test wykazał u niej infekcję, będzie też miała prawo żądać odszkodowania? Podobnie jak pasażerowie pociągu, w którym konduktorzy przymykali oko na brak założonych maseczek przez podróżnych? Takich przykładów wziętych z życia można podać wiele, udowodniając, jak niespójne i wyrywkowe są pomysły autorów przedstawionego projektu. I jak trudna czy wręcz niemożliwa będzie egzekucja planowanych rozwiązań.
Czytaj też: Omikron kontra testy. Zgłosiło się niewiele ponad 60 aptek
„Lex konfident”. Czyli co robić, by nie robić nic
Dlatego długa jest lista oficjalnych krytyków nowej ustawy i nie mniej liczna grupa tych, którzy odnoszą się do niej sceptycznie nieoficjalnie.
Cała opozycja na czele z Koalicją Obywatelską i Lewicą, a także – tu zero zaskoczenia – skrajna prawica, ale również pracodawcy, Konfederacja Lewiatan, Forum Związków Zawodowych, przed rozpoczęciem prac w komisji zdrowia solidarnie nie zostawiają na projekcie suchej nitki. Z obawami o dalsze losy tego dokumentu odnoszą się też – najczęściej już anonimowo – co bardziej rozumni posłowie Prawa i Sprawiedliwości, a nawet urzędnicy Ministerstwa Zdrowia, wypowiadający się, jak wspomniałem, dla portalu Onet. „Ponownie polityczna kalkulacja wynikająca z niestabilnej sytuacji w koalicji wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i nad koniecznością walki z pandemią” – oświadczył jeden z nich.
Projekt zakłada testowanie pracowników (sprawiedliwie wszystkich: osoby zaszczepione, niezaszczepione oraz ozdrowieńców) raz w tygodniu. Owszem, testy to rzecz ważna w tej pandemii, bo pozwalają oszacować jej skalę. Ale inne kraje słusznie walczą z koronawirusem poprzez szczepienia i weryfikację certyfikatów przyjęcia kolejnych dawek szczepionek, a nie samymi testami, które rychło w czas (dwa lata od początku pandemii!) rząd zamierza promować i fundować Polakom.
Czytaj też: Czarnek wysyła szkoły na zdalne. Później się nie dało
Może PiS zdąży na koniec piątej fali
O innych szczegółach zawartych w tym projekcie nie ma na razie co pisać (np. o podwyższeniu kary za brak maseczki do 6 tys. zł), bo wiele zapisów może się zmienić już pod wpływem dyskusji na posiedzeniu komisji zdrowia. Nie mówiąc o tym, że przed projektem jeszcze długa legislacyjna droga – ciekawe, jak potraktuje go Senat?
Nie jest nawet pewne, czy PiS będzie chciał we własnych szeregach uporządkować niejednolite nastawienie do ustawy, skoro podpis pod nią złożył Jarosław Kaczyński, a niewykluczone, że on właśnie podsunął parę pomysłów.
Tak czy inaczej, definitywne zakończenie prac nad starą ustawą przygotowaną przez posła Hoca (lekarza), który nie przebił się przez antyszczepionkowy jazgot niektórych swoich klubowych koleżanek i kolegów, oraz zastąpienie jej amatorskim projektem, który miałby ograniczać rozmiary pandemii – wygląda dość komicznie. Ale to raczej tragifarsa, jak rządzący zbroją się na koronawirusa i być może będą gotowi, z tym lub innym ministrem zdrowia, na koniec piątej fali.
Czytaj też: Jak przekonywać Polaków, żeby się zaszczepili