U progu drugiego miesiąca wojny rosyjsko-ukraińskiej kontrolowana przez koncern Daniela Obajtka prasa regionalna wydrukowała gawędę Jarosława Kaczyńskiego w formie długiego i meandrycznego wywiadu. Troje dziennikarzy, w tym Dorota Kania, nie utrudniało prezesowi PiS wywodu. Ograniczyli się do dorzucania węgla na ruszt. Dzięki temu Kaczyński mógł przedstawić siebie i swoją partię jako siłę opatrznościową w polskiej polityce: wszystko wiedzieli, wszystko przewidzieli, tylko zachodnie demokracje nastawione na „życie i użycie” i „totalna opozycja” nie chciały ich słuchać.
Czytaj też: Jak Kaczyński z Morawieckim w sieci brylowali
W rządzie zostaje
Z wielowątkowej gawędy wicepremiera do spraw bezpieczeństwa można wyłuskać kilka deklaracji politycznych. Spowija je jednak „mgła wojny”, czyli niejednoznaczność. Tak więc dowiadujemy się, że prezes nie planuje przyspieszonych wyborów parlamentarnych, choć „oczywiście wszystko jest możliwe”. Że „ma wyjaśnienie całości” w sprawie katastrofy w Smoleńsku i dowody, które nie odpowiadają na pytanie „kto”, ale odpowiadają na pytanie, „co się stało”, jednak „więcej na ten temat nie może mówić”. Prezes zapowiada, że PiS wróci do sprawy Smoleńska, ale nie chce, żeby wykorzystała to opozycja, aby „zmienić temat i wrzeszczeć”.
Dowiadujemy się, że Kaczyński, choć wcześniej zapowiadał odejście z rządu Mateusza Morawieckiego, to jednak w nim zostanie, bo co prawda „partia musi przejść do bardziej energicznej działalności”, ale sytuacja wojenna jest nadzwyczajna.