Oblanie ambasadora Rosji czerwoną farbą – niezależnie od szczerej ukraińskiej intencji czy wykorzystania incydentu przez rosyjską propagandę – wywołało pytania: po co w ogóle utrzymujemy stosunki dyplomatyczne z Rosją i czy nie należy tego akurat dyplomaty wydalić z naszego kraju. Można się tu powoływać na historię i praktykę stosunków międzynarodowych w ogóle, bo wiadomo, że państwa zawsze próbują utrzymać stosunki dyplomatyczne, nawet jeśli o partnerach mają zdanie najgorsze. Polska utrzymywała i utrzymuje relacje z dyktaturami, np. Koreą Północną. Z wielu względów jest to użyteczne, choć trudne do oceny w kategoriach moralnych.
Czytaj też: Chiny nie rzucają Rosji kół ratunkowych
Kryterium ukraińskie
Dziś jednak trzeba przyjąć zupełnie inne kryterium postępowania. Jedyne i podyktowane tragedią ukraińską. Polska nie powinna czynić niczego, co mogłoby Ukrainie zaszkodzić i utrudnić jej i tak trudną sytuację. Spójrzmy, jak postępowała ona sama. Mimo że była w stanie wojny z Rosją już w 2014 r., wciąż utrzymywała z nią stosunki dyplomatyczne, widocznie jest to i było potrzebne. Utrzymuje stosunki, choć ma nieporównanie poważniejsze powody do ich zerwania; sytuacji Polski i Ukrainy w tej sprawie nawet nie ma co porównywać. Czy zerwanie Warszawy z Moskwą służyłoby rozwiązaniu konfliktu? Na pewno Ukrainie w niczym nie pomoże.
Państwa, nawet wojujące ze sobą, utrzymują jakieś kanały kontaktów.