Prezes TK Julia Przyłębska zapewniła w Polskim Radiu: „Nigdy z nikim nie omawiałam i nie omawiam żadnych orzeczeń”. To w związku z wyciekiem kolejnych tzw. maili Dworczyka.
Trudno uwierzyć w deklaracje prezes Julii
Faktycznie, „orzeczeń” w sprawach, o których mowa w nowej odsłonie tzw. afery mailowej, nie mogłaby omawiać, bo nie zostały wydane. Bardziej mogło iść o to, żeby ich wydanie odroczyć, bo oznaczałyby obciążenia dla budżetu. Ale słysząc „prezes Julię” zapewniającą, że „nie omawia z nikim orzeczeń”, można się zastanowić: po co te słowa? Przecież jako narodowy mem funkcjonuje obraz „prezes Julii”, która została nazwana przez prezesa Kaczyńskiego „odkryciem towarzyskim” i który „bardzo lubi u niej bywać”. Można oczywiście twierdzić, że nie omawiają wtedy spraw służbowych. Tylko trudno w to uwierzyć, śledząc orzecznictwo Trybunału pod jej wodzą, który karnością może konkurować z prokuraturą Zbigniewa Ziobry. Nie tylko rozstrzygnięcia są zgodne z interesem władzy wykonawczej, ale i terminy rozpraw wyznaczane i odwoływane są akurat wtedy, gdy władza ma w tym interes.
Właśnie o terminy miało chodzić w ujawnionych kolejnych tzw. mailach Dworczyka. Tym razem szef KPRM miał napisać do premiera Mateusza Morawieckiego, że „odwiedził p. Julię P.” i „omówił” z nią trzy sprawy czekające na rozstrzygnięcie, które mogą mieć znaczące skutki dla budżetu. Chodzi o kwestię wyrównania emerytur dla kobiet z rocznika 1953 (koszt między 250 mln a 1,5 mld zł), o świadczenie opiekuńcze na niepełnosprawne dzieci (ok.