W celu zapewnienia „pokoju społecznego” rząd przygotował ustawę „o sporach zbiorowych pracy”, ograniczającą możliwość organizowania strajków (pisze o tym szeroko dzisiejsza „Gazeta Wyborcza”). Władza najwyraźniej spodziewa się utraty cierpliwości ludzi w obliczu rosnącej drożyzny, zwłaszcza że płace przestają rosnąć. PiS widzi, że zapłaci rachunek za siedem lat rządów. A zapłacić nie chce.
Czytaj też: Najbrutalniej atakowana przez władzę i Kościół grupa wyszarpuje swoje prawa
PiS atakuje wolności związkowe
Cechą charakterystyczną rządów PiS jest ograniczanie wolności i praw. Zaczęto od prawa do sądu i prawa społeczeństwa do kontrolowania władzy. Potem przyszedł czas na wolność zgromadzeń, mediów (przejęcie mediów publicznych i prasy lokalnej, nieprzyznawanie koncesji TVN). Prawo do nauki ograniczył do obowiązku lansowania przez szkoły jedynie słusznego światopoglądu, wprowadził cenzurę w dostępie do szkół organizacji pozarządowych. Tradycyjnie i systematycznie ogranicza wolność w sensie ścisłym – podnosząc wciąż kary. Ostatnio odebrał więźniom prawo do skargi. Na dziesięć miesięcy zabrał wolność poruszania się i prowadzenia biznesu mieszkańcom polsko-białoruskiego pogranicza, a uchodźcom idącym przez tę granicę – prawo do azylu, a nawet do pomocy humanitarnej.
Teraz przyszła kolej na wolności i prawa związkowe. W projekcie przygotowywanym przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej rząd chce m.in. utrudnić czy wręcz uniemożliwić organizowanie legalnego strajku przez małe, niekontrolowane przez siebie związki, jak Inicjatywa Pracownicza. Stawia warunek: aby wejść w spór zbiorowy z pracodawcą, muszą się porozumieć z „reprezentatywną” organizacją związkową w danym zakładzie. Najczęściej jest to NSZZ „Solidarność”, która stała się „przybudówką” rządu.
Władza chce też wykluczyć i tak już ograniczoną możliwość strajków solidarnościowych. I zapisać, by czas trwania sporu zbiorowego mógł wynosić maksymalnie dziewięć miesięcy, a po tym czasie wygasłby z mocy prawa (za zgodą pracodawcy mógłby być wydłużony do roku). A do tego wprowadzić sądową kontrolę legalności referendum strajkowego. Inspiracją był zapewne zeszłoroczny strajk w Locie. To może oznaczać niemożność organizacji strajku, bo pracodawcy opóźniają zwykle działania związkowców, a sądom kontrola legalności protestu zajmie wiele miesięcy. Z prawem do odwołania może to być więcej niż zapisane w projekcie dziewięć miesięcy.
Czytaj też: Rząd się lansuje, samorząd haruje
Odtwarzanie PRL
Władza PiS coraz bardziej odkleja się od elektoratu i wysferza. Symboliczne były tu wpisy radnej Małgorzaty Jacyny-Witt o tym, że jest elitą i gra w golfa, a nie, jak platformersi (czytaj: „ciemny lud”), „harata gałę”. W PiS ją zawieszono, ale tego, że ludzie partii Kaczyńskiego stali się nie tylko elitą władzy, ale też elitą finansową z immunitetem przed odpowiedzialnością za nadużycia, nie da się przed suwerenem już ukryć. A ten coraz bardziej klepie biedę i lada chwila się zbuntuje.
I nie będą to już grupy zawodowe, na które można poszczuć elektorat: nauczyciele, lekarze, sędziowie, przeciwnicy zakazu aborcji czy osoby nieheteronormatywne. To będą te same grupy, które zainicjowały tak ważne w mitologii PiS strajki w 1980 r. i zakładały pierwsze wolne związki zawodowe. Autorzy projektu ustawy nawet przywołują te strajki w uzasadnieniu jej celowości: „konieczność zapewnienia systemu o takim [sformalizowanym] charakterze została spowodowana uwarunkowaniami historycznymi (strajki lat 80. XX wieku)”.
PiS odtwarza PRL z pasją iście samobójczą.
Czytaj też: Groźna kiełbasa wyborcza, czyli Ziobro idzie na ostro