Władza „nie panikowała” w sprawie katastrofy ekologicznej na Odrze. Przez wiele dni stosowała metodę z „maili Dworczyka”: ignorować, nie komentować, bagatelizować. Bo w końcu – być może – to obywatele i samorządy zrobią z tym porządek, jak poradziły sobie np. z napływem uchodźców z Ukrainy. A potem Niemcy dadzą pieniądze na rekultywację Odry, bo to przecież w ich interesie.
PiS reaguje jak władza PRL na Czarnobyl
Na zatrucie Odry, które objawiało się w postaci martwych ryb co najmniej od 26 lipca, najwyższe władze oficjalnie zareagowały dopiero po długim czasie. Premier 11 sierpnia w mediach społecznościowych uspokajał suwerena, że „polskie rzeki to nasz narodowy skarb i przyszłość, dlatego wszystkie państwowe służby działają w tej sprawie z najwyższą intensywnością. Truciciele nie pozostaną bezkarni!”. Intensywność wdrożył, nie zwlekając: na jego polecenie w rejon katastrofy mieli się udać wiceminister infrastruktury Grzegorz Witkowski i szef Wód Polskich Przemysław Daca. Co mieliby tam zdziałać, nie wiadomo, ale wiadomo – pańskie oko konia tuczy. A ludność powinna zobaczyć, jak władza o nią dba.
Wiceminister Witkowski mówił więc m.in. w Cigacicach o... wcześniejszych problemach w Warszawie z oczyszczalnią „Czajka” i zrzutem ścieków do Motławy w Gdańsku (to miasta rządzone przez związanych z opozycją Rafała Trzaskowskiego i Aleksandrę Dulkiewicz). Następnie spierał się z okolicznymi mieszkańcami, którzy najwyraźniej nie chcieli odegrać roli w napisanym przez władzę scenariuszu. „Co robił rząd przez dwa tygodnie, na wczasy pojechał?” – pytali ludzie.
Obudził się też wreszcie wiceminister klimatu i środowiska Jacek Ozdoba i stwierdził odkrywczo: „Mamy najprawdopodobniej do czynienia z przestępstwem” (chodzi o art. 182 kk: zanieczyszczenie środowiska). Okazji nie podchwycił jakoś tym razem prokurator generalny Zbigniew Ziobro i nie zapowiedział projektu podniesienia kar za przestępstwo zatrucia środowiska.
Pobudkę zaliczył też wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, zapowiadając, że pośle żołnierzy do wyciągania z rzeki martwych ryb. Od dwóch tygodni robią to, w ramach pospolitego ruszenia, obywatele, głównie wędkarze, którzy wyciągają rybie trupy tonami, ryzykując zdrowie, bo mają bliski kontakt z zatrutą wodą. Tak samo jak ludzie z miejscowości położonych nad zatrutymi odcinkami Odry, a mimo to przez dwa tygodnie nie dostali na telefony alertu RCB (pierwsze zostały wysłane dopiero w piątek).
Za to alert w mediach społecznościowych zamieścił dr Paweł Grzesiowski, pisząc, że skoro – jak podają niemieckie media – tamtejsi naukowcy wykryli w wodach Odry rtęć, to trzeba uważać, bo jest silnie toksyczna (w kolejnych niemieckich badaniach wyszło, że powodem zatrucia może być jednak duże zasolenie wody). Przedstawiciele polskich władz niczego nie potwierdzają, informują, że odkryto „podwyższenie pewnych parametrów fizykochemicznych wody, takich jak natlenienie, pH czy przewodność”. Nie brzmi to groźnie, więc po co alert RCB? Przypomina mi to jako żywo reakcję władz PRL na katastrofę w elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Obywatele dowiedzieli się o niej z Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki, a władza dementowała, że owszem, są przekroczenia promieniowania, ale obojętne dla zdrowia. Zaś ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban zapraszał na pochód pierwszomajowy do Suwałk (gdzie było najwyższe skażenie), na grzyby do mazurskich lasów i ryby z mazurskich jezior. A telewizja pokazywała radosne dzieci.
Czytaj też: Odra – rzeka (nie)szczęścia
Wzięli państwo, nie biorą odpowiedzialności
Dziś, w dobie smartfonów i mediów społecznościowych, nie da się informacji ukrywać, ale władza starała się sprawę bagatelizować, żeby nie robić wrażenia, że naprawdę dzieje się coś złego. Czy ważniejsza jest groźba „strat wizerunkowych” i spadku w sondażach? Pojawiły się też wypowiedzi polityków PiS, że to „wina Tuska”, bo rząd PO nie wprowadził systemu monitorowania ścieków. A co robił rząd PiS przez siedem lat? Takie bagatelizowanie się sprawdza, rząd wypróbował je już przy okazji „maili Dworczyka” – nie potwierdzać, nie zaprzeczać, nie komentować. Zasugerować działalność hybrydową Putina czy zaniechania PO-PSL.
Po dwóch tygodniach wciąż nie dowiadujemy się od polskich władz, ani czym dokładnie zatruta jest Odra, ani jakie jest źródło zanieczyszczeń. Dopiero 9 sierpnia Główny Inspektorat Ochrony Środowiska „zalecił typowanie podmiotów, które mogłyby się przyczynić do zjawiska śnięcia ryb”. Zatrute są wszystkie organizmy wodne, którymi ryby się żywią, a nawet ptaki i bobry, ale nie ma dramatu – to nie żadna „katastrofa ekologiczna” czy „zanieczyszczenie środowiska naturalnego”, ale „śnięcie ryb”. Skoro nie ustalono, czym zatruta jest rzeka, to nic dziwnego, że trudno „typować” truciciela.
Dopiero pod wieczór w piątek 12 sierpnia premier Morawiecki zdecydował o dymisjach szefa Wód Polskich i Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka. Premier napisał na Facebooku m.in.: „Sytuacja związana z zatruciem jednej z największych polskich rzek – Odry, w ciągu kilkunastu godzin stała się najważniejszym tematem publicznej debaty. Całkowicie podzielam Państwa obawy i oburzenie związane z tą sprawą i zrobię wszystko, co tylko możliwe, by jak najszybciej zminimalizować skutki skażenia i jego wpływ na ekosystem (...)”.
Mieliśmy kiedyś Ministerstwo Ochrony Środowiska, dziś mamy Ministerstwo Klimatu i Środowiska. O „ochronie” nie ma już mowy. Skutki są widoczne. Podobnie jak efekty podporządkowania państwowego wodnego monopolisty, Wód Polskich, ministrowi infrastruktury (czyli dawniej przemysłu). Jednym z zadań Wód Polskich jest dbanie o wykonywanie unijnych dyrektyw dotyczących ochrony środowiska naturalnego, co sprawia, że jest w konflikcie interesów z resortem, któremu podlega.
Innym polem konfliktu jest zadanie „sporządzania wykazu inwestycji oraz działań, które mogą spowodować nieosiągnięcie dobrego stanu wód lub pogorszenie dobrego stanu wód”. Ale skoro już ma to zadanie, to dlaczego od dwóch tygodni, korzystając ze swojego „wykazu” inwestycji zagrażających wodzie, Wody Polskie nie ustaliły, kto truje Odrę? Działające w ramach administracji rządowej Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Środowiska na razie koncentrują się na badaniu wody, raz coś w niej wykrywając, a drugim razem nie.
Prokuratura nie zadziałała z urzędu, poczekała na zawiadomienie służb ochrony środowiska.
Koniec końców może truciciela ustalą aktywiści działający na rzecz ochrony środowiska albo wędkarze. I może się okazać, że ma on wszystkie konieczne zezwolenia państwowych – w tym wojewódzkich – instytucji. I swobodę działania, bo instytucje te być może go nie kontrolowały. Ciekawe, co wtedy zrobi prokuratura?
PiS systematycznie przejmuje państwo do centralnego sterowania wzorem PRL. Ale – również wzorem PRL – nie przyjmuje na siebie odpowiedzialności. Przyjdą obywatele i posprzątają.
Czytaj też: W rzekach można brodzić po kolana. Wysychają błyskawicznie