„Hejt” na Unię Europejską rozbrzmiewa w środowiskach polskiej skrajnej prawicy nie od dziś, lecz w ostatni piątek (18 sierpnia) w Telewizji Republika prof. Zdzisław Krasnodębski dodał do niego nowy wątek. Stwierdził mianowicie, że „zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony zachodniej, tak to określmy ogólnie, (...) jest większe niż ze strony wschodniej”. I bodajże nie miał na myśli Watykanu, którego doktryny oraz interesy faktycznie wywierają niemały wpływ na stanowione w Polsce prawo oraz sposób sprawowania rządów. Miał na myśli Unię Europejską, która całą swoją konstrukcją i wszystkimi procedurami gwarantuje, że mniejsze państwa zrzekną się mniejszej porcji własnej suwerenności, uzyskując za to więcej suwerenności nad pozostałymi jej członkami, niż wynikałoby to z liczby ich obywateli oraz ich siły ekonomicznej.
Nie ma chyba drugiej tak demokratycznej i dowartościowującej mniejszych partnerów organizacji jak Unia Europejska. Nie ma też organizacji międzynarodowej równie transparentnej i zrzeszenia tak całkowicie dobrowolnego, że nawet najwięksi jego wrogowie nie mogą twierdzić, że na któryś z krajów naciskano, aby do niego przystąpił. PiS i jego europosłowie doskonale to wiedzą. Jeśli bredzą o zagrożeniu dla suwerenności Polski ze strony Unii albo dokonują haniebnych porównań z agresywnym imperializmem, to czynią tak z wyrachowanego cynizmu oraz pogardy dla tych „frajerów”, którzy na to pozwalają i jeszcze za to płacą. Faktycznie, dziwna to organizacja, która w swej mądrości sfinksa pozwala się opluwać...
Czytaj też: KPO samo zło, czyli jak PiS wypycha nas z Unii
Krasnodębski w Unii. Niewdzięczność
Socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski, którego naukowa kariera zbudowana jest na fundamencie książki broniącej absurdalnej tezy wyrażonej w jej tytule „Koniec idei postępu” (nie ma chyba bardziej żywotnej i powszechnej idei niż postęp!), od wielu lat jest jednym z doradców i ideologów PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego osobiście. W zamian za te cenne usługi intelektualne może piastować fantastycznie płatne stanowisko europosła wraz ze swymi koleżankami i kolegami z różnych antyeuropejskich partii i partyjek, programowo nie robiąc dosłownie nic i na nic nie mając wpływu, lecz za to pilnując, aby nie przepuścić żadnej okazji zohydzenia i poniżenia instytucji, która im płaci wysokie pensje, i ostentacyjnie sprzeniewierzając się jej ideałom. Wchodzą do Parlamentu Europejskiego nie po to, by Unię wzmacniać, lecz po to, by ją rozbijać i osłabiać. I mają na to wytłumaczenie. Brzmi ono tak: powstrzymanie ekspansji Unii jest racją stanu i jeśli wymaga to nielojalności wobec instytucji, w których się pracuje, to dobro własnej ojczyzny tę nielojalność usprawiedliwia.
Nieprawda! To dzięki temu, że państwa i społeczeństwa Zachodu podziwiały Solidarność i Lecha Wałęsę, patrząc z zapartym tchem, jak nasz kraj i pozostałe kraje zdominowane przez ZSRR otrząsają się z komunizmu, wszyscy znaleźliśmy się w Unii. Nie była to zimna kalkulacja, lecz wielki gest i wielkie ryzyko. A szczególną rolę w tej akcesji i ogólniej – w integracji Polski z Zachodem – odegrały właśnie tak znienawidzone przez PRL i przez Polskę PiS Niemcy, które kierując się poczuciem winy za popełnione na naszych rodzicach i dziadkach przez rodziców i dziadków współczesnych Niemców zbrodnie, pragnęły (i nadal pragną) dobrze się nam przysłużyć. Kto tego nie widzi i tego nie docenia, dopuszcza się wrednej niewdzięczności.
Czytaj też: Naukowcy z kręgu Kaczyńskiego
Tu się z Krasnodębskim zgadzam
Jak wyjaśnia swoje szokujące słowa Krasnodębski? Ano tak: „To jest paradoksalne. Oczywiście, Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę. Ale Polacy wiedzą w sensie duchowym czy psychologicznym, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść. Putin nas nie dzieli, tylko łączy. Natomiast Unia Europejska posługuje się innymi zupełnie środkami – raczej zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, pewną atrakcyjnością. (...) Na Rosję trzeba mieć HIMARS-y, abramsy, wiadomo, jakich środków użyć”, natomiast „Komisja Europejska ma doskonałych prawników, Parlament Europejski jest bardzo dobrze zorganizowaną instytucją i wygrać z nim jest trudniej. (...) Żeby poradzić sobie z Unią i siłami, które wzięły ją w jasyr, to wymaga większego wysiłku organizacyjnego, intelektualnego – i w tym sensie jest to większe niebezpieczeństwo”.
Unia Europejska wzięta w jasyr, a pokonanie wroga, który dokonał tej zbrodni (Niemcy i „lewactwo”, jak się domyślamy), to zadanie większe i trudniejsze niż obrona Polski przez atakiem militarnym ze strony Rosji! Niech by już ci Rosjanie atakowali – z tym sobie poradzimy. Ale te małżeństwa jednopłciowe, prawo do aborcji czy inne tam polityki klimatyczne to już poważna sprawa! I żeby stawić temu czoła, trzeba broni, o którą trudniej niż o abramsy, bo jest to broń intelektualna.
I tu się z prof. Krasnodębskim zgadzam! Z pewnością zatrzymanie postępu jest trudniejszym zadaniem niż zatrzymanie Putina, a zasoby intelektualne sił reakcji z samej natury rzeczy są słabe. Choćby się tysiąc Krasnodębskich naprężyło do granic swych umysłowych możliwości, nie spowodują tego, że osoby LGBT będą miały w Unii mniej praw niż obecnie, a w szkołach na Zachodzie nie będzie wychowania seksualnego. Jeśli nazwiemy postęp niebezpieczeństwem (a tak czynili tzw. konserwatyści od czasów rewolucji francuskiej), to faktycznie jest ono większe niż wojna. Bo postęp dokonuje się mimo wojen, a czasami nawet za ich sprawą. I w dodatku nigdy się nie cofa. Raz zakazane niewolnictwo nie powraca. Raz przyznane kobietom prawa polityczne i cywilne nie są już odbierane. Zniesienie kar za homoseksualność dokonuje się raz na zawsze. Tak – postęp jest nieodwracalny! Za to ciemnota, bigoteria, klerykalizm, paternalizm i pycha besserwisserskich „konserwatystów” potrafią spektakularnie ulotnić się w kilka lat z niejednego społeczeństwa.
Czytaj też: Gościnne występy PiS za granicą
Płatna służba w złej sprawie
To, że Zdzisław Krasnodębski znów opowiada bzdury, nie razi mnie tak bardzo jak jego organiczna wprost niewdzięczność. Całe życie otrzymuje pieniądze pochodzące ze środków publicznych państw Zachodu, na czele z Niemcami, które dawały mu stypendia już w latach 80. Jakimż trzeba być niewdzięcznikiem, aby żyć na Zachodzie, pracować w placówkach publicznych, a wreszcie brać pensję od Parlamentu Europejskiego, powołanego do wcielania w życie szczytnych ideałów postępu moralnego i cywilizacyjnego, jednocześnie zatrudniając się jako ideolog skrajnie zdemoralizowanego i cynicznego środowiska politycznego, grającego na ksenofobicznych resentymentach, uprzedzeniach i odrażającym poczuciu wyższości zakompleksionych, zadufanych w sobie ignorantów i nieudaczników?
Bo co do tego, że Krasnodębski wie, jak załgany jest „eurosceptycyzm” i o co chodzi Kaczyńskiemu, Le Pen, Salviniemu czy Orbánowi, nie mam najmniejszych wątpliwości. Wysługuje się tym ludziom z całą świadomością i premedytacją, sądząc, że jeśli sam przed lustrem uzna się za „ideowca” i jego pryncypałowie też go na jakimś jublu za „ideowość” pochwalą, to już nigdy do jego świadomości nie dojdzie, jaka jest prawda. Ale prawda jest wredna i wciska się przez szpary, a nawet na wierzch jak oliwa wypływa. I ta prawda jest akurat taka, panie profesorze Krasnodębski, że jest pan na płatnej służbie w złej sprawie. A druga prawda jest taka, że pan o tym doskonale wie. Jeśli zaś ma pan wątpliwości, czy aby jest to bardzo paskudne, to pomogę panu: bardzo paskudne.
Czytaj też: Orbán pogrywa z Unią i przekalkulował. To nauczka dla PiS