Na pozaparlamentarnej, skrajnej prawicy znów mobilizacja. Wraz z końcem wakacji wraca wątek reparacji wojennych – temat dyżurny, w ostatnich latach nieco zapomniany, przykrywany przez bieżące wydarzenia. Jednak na fali antyniemieckich nastrojów, nie tylko wśród narodowców, prawicowi liderzy odgrzebali narrację o polskiej krzywdzie, której nikt nie zadośćuczynił. O reparacjach w lecie sporo mówili politycy PiS, ale w tym zakresie zawsze ograniczali się do buńczucznych zapowiedzi, pełnej bon motów krytyki Berlina – i w sumie tyle. Narodowcy temat realizują w typowy dla siebie uliczny sposób. I miejscami z użyciem dużo ostrzejszej retoryki.
Rachunek za reparacje? 850 mld euro
1 września, w rocznicę wybuchu II wojny światowej, stowarzyszenie Marsz Niepodległości i Roty Marszu Niepodległości, a więc dwie organizacje stanowiące szkielet prawicy narodowej, łączone osobą Roberta Bąkiewicza jako ich formalnego lub symbolicznego lidera, organizują pikietę przed warszawską ambasadą Niemiec. Cel: uzyskanie reparacji za zniszczenia wojenne i straty materialne, które poniosła Polska. Wzywając swoich zwolenników do uczestnictwa w imprezie, koordynator Rot Paweł Kryszczak pisze m.in. o 6 mln ofiar, w tym setkach tysięcy dzieci, a także o niszczeniu polskiej gospodarki i grabieniu dóbr kultury.
Dodaje przy tym, że dzisiejsze Niemcy powinny płacić za zbrodnie Niemiec nazistowskich, bo „denazyfikacja była w dużej mierze pozorna”. Swoje winy ponosi też strona krajowa: „Polska na długie lata stała się państwem o ograniczonej suwerenności i nadal wyzyskiwanym przez drugiego z agresorów aż do upadku PRL pod koniec lat 90.