Od początku tej sprawy nie wyjaśniono okoliczności, w jakich doszło do wystrzału z granatnika oraz w jaki sposób ta niebezpieczna broń znalazła się bez sprawdzenia w pokoju obok gabinetu Jarosława Szymczyka, od sześciu lat szefa polskiej policji.
Szymczyk na broni powinien się znać
Tłumaczenie, że Szymczykowi przekazano granatnik jako złom niezdatny do użytku i on w to uwierzył, wydaje się mało prawdopodobne, bo kto jak kto, ale on powinien znać się na broni. Podobnie jak twierdzenie komendanta, że on tylko granatnik przestawiał i wtedy nastąpił strzał. Eksperci twierdzą, że aby granatnik wypalił, trzeba go najpierw odbezpieczyć, uruchomić mechanizm elektroniczny i wreszcie, mówiąc najprościej, nacisnąć spust. A tu nic z tych rzeczy. „Przestawiałem i wystrzeliło”. Dlaczego nie wystrzeliło podczas podróży w bagażniku samochodu podskakującego na wybojach? Dlaczego nie wystrzeliło podczas wnoszenia na drugie piętro Komendy Głównej? Nie wiadomo.
Jarosław Szymczyk oświadczył, że nie zamierza podać się do dymisji, bo jest w tej historii nie sprawcą, ale osobą poszkodowaną. Z tego punktu widzenia sprawcą jest złośliwy granatnik, ale granatniki nie podają się do dymisji. Okazuje się, że Szymczyk ma swoiste poczucie humoru... pardon, honoru. Zamiast honorowo odejść, jak przystało na oficera, zamierza honorowo pozostać na swoim stołku. Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński również oznajmił, że nie zamierza zdymisjonować komendanta.