Do Warszawy przyjechali w środę unijna komisarz ds. spójności i reform Elisa Ferreira i komisarz do spraw miejsc pracy i praw socjalnych Nicolas Schmit. Polski rząd z Mateuszem Morawieckim przyjmował ich z wielką pompą na Zamku Królewskim w Warszawie.
Środki płyną strumieniem
Uruchomienie funduszy spójności – 76 mld euro m.in. na inwestycje infrastrukturalne, dla samorządów i firm – miało przyćmić problemy gabinetu PiS z unijnymi pieniędzmi z Krajowego Planu Odbudowy, które od wielu miesięcy nie mogą być wypłacane. Polskie władze nie są bowiem w stanie wypełnić wynegocjowanych z Brukselą kryteriów – przede wszystkim chodzi tu o niezależność systemu sądownictwa. Trwa kolejna próba, nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym przyjął właśnie Sejm, odrzucając wszystkie poprawki Senatu.
„Środki unijne cały czas szerokim strumieniem płyną do Polski. Jest to duży sukces negocjacyjny naszego rządu” – mówił premier podczas uroczystości na Zamku. I dodał, że w ramach funduszy spójności wpłynęło już do Polski 5 mld euro. „Polityka społeczno-gospodarcza rządu PiS, która polega na zrównoważonym rozwoju, wspartym również środkami unijnymi, jest najbardziej sprawiedliwą, najlepszą polityką dla Polski” – podkreślał Morawiecki.
Problem w tym, że z tymi pieniędzmi to nie do końca prawda. Uruchomienie wielkiej puli funduszy spójności, poza otrzymanymi już przez nasz kraj zaliczkami wspomnianymi przez Morawieckiego, nie jest bowiem bezwarunkowe. I na obecnym etapie przyznał to sam rząd w „umowie partnerstwa” podpisanej z Komisją w czerwcu, w której stwierdził, że