Unia Europejska debatuje nad powrotem do mechanizmu relokacji uchodźców. Polskie władze, zamiast wspólnie debatować na forum UE, zajmują się wzniecaniem społecznego buntu przeciwko projektowi, którego – w kształcie (by zacytować klasyka), który oprotestowuje PiS – nie ma. Bo nie o kształt tu chodzi. Nie o Unię i nie o uchodźców. Chodzi o władzę.
Czytaj też: Jak sobie radzić z politycznymi cyrkowcami
Referendum: wyborcze opium PiS
W Sejmie już jest zapowiedziany przez prezesa/premiera Jarosława Kaczyńskiego pisowski projekt referendum nad tym, czy chcemy przyjmować uchodźców, których nikt nie zamierza nam posyłać. Projekt koncentruje się na tym, by umożliwić – mimo odmiennych zasad – jednoczesne referendum i głosowanie do parlamentu. Sensowniej byłoby np. zapytać o to, co rzeczywiście może nas „dotknąć”: czy obywatele chcą, by Polska dostała solidarnościowe unijne dopłaty na tych uchodźców, których już mamy, głównie z Ukrainy. Tyle że PiS nic po tak postawionym pytaniu.
Partii chodzi o to, żeby referendum odbyło się razem z wyborami parlamentarnymi, bo to może zapewnić – tak kombinują – frekwencję zwolenników PiS i trzecią kadencję dla partii Kaczyńskiego. Z tym że niekoniecznie. Bo w końcu część zdemobilizowanych wyborców np. PSL czy SLD może się dać nastraszyć, pójdzie do urn, ale po zagłosowaniu w referendum oddadzą głos na opozycję, podnosząc jej szanse.
Referendum „uchodźcze” ma być zatem swoistą wyborczą kiełbasą. Albo raczej wyborczym opium dla ludu, bo przed głosowaniem ma otumanić wyborców, by się nie zorientowali, że głosują nad czymś, czego nie ma. I płacą za to 100 mln.
Czytaj też: PiS sam w strachu chce nas straszyć migrantami
PiS lekką ręką wyda 100 mln zł
To nie pierwszy taki numer PiS. W 2015 r., po wyborach prezydenckich, a przed parlamentarnymi, Andrzej Duda usiłował skłonić Senat, by razem z wyborami parlamentarnymi przeprowadzić referendum, które miało nagonić do wyborów zwolenników PiS. Miano głosować nad tym, czy – jak głosiła pisowska propaganda wspierana przez Kościół katolicki – chcemy dopuścić do prywatyzacji lasów. Pretekstem był projekt rządu PO-PSL, by zwiększyć doroczne wpłaty Lasów Państwowych do budżetu. Jedno z drugim nie miało nic wspólnego, ale PiS-owi udało się wzbudzić społeczny gniew na złą władzę, co chciała ukraść narodowi lasy. W zamówionych przez Senat opiniach prezydenckie pytanie uznano za sprzeczne z konstytucyjnym celem referendum: rozstrzygać kwestie, które mają „szczególne znaczenie dla państwa”. I Senat je odrzucił.
Za to już za rządów PiS Lasy Państwowe stały się dojną krową dla Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, o czym pisała niedawno Anna Dąbrowska. Teraz też Senat mógłby zastopować Dudę, argumentując, że pytanie referendalne dotyczy rzeczywistości wyobrażonej, nie realnej. Dlatego pisowska władza użyje zdominowanego przez siebie Sejmu.
I wyrzuci w błoto 100 mln. Bo ludzi w Polsce uchodźcy już wcale aż tak nie przerażają. Nie tylko po tym, jak przyjęli Ukraińców. Także dlatego, że polityka PiS sprowadzania tysięcy pracowników odmiennego pochodzenia etnicznego, religii i obyczajów, których dziś widać nawet w małych miasteczkach, pokazała społeczeństwu, że nie ma się czego bać. Nie wzrosła liczba przestępstw, ulice nie stały się niebezpieczne, cudzoziemcy nie atakują kościołów, a stopa bezrobocia nie rośnie. Nie widać też, by zaatakowały nas „zarazki i pierwotniaki”, które według Kaczyńskiego cudzoziemcy mieli ze sobą przywozić.
W wyniku przegrzania tematu nastąpił efekt podobny co w przypadku osób LGBT+: wzrosła akceptacja, spadł lęk i podejrzliwość. Staliśmy się społeczeństwem bardziej otwartym. Być może więc nie ma tego złego? Tylko dlaczego za 100 mln zł.