Dlaczego Bartosz Cichocki, polski ambasador w Kijowie, został wezwany do ministerstwa spraw zagranicznych Ukrainy? Czyżby słowa prezydenckiego ministra Marcina Przydacza, który stwierdził, że Ukraina powinna wykazywać większą wdzięczność za pomoc udzielaną jej przez Polskę, były wystarczającym pretekstem? Pawło Klimkin, były minister spraw zagranicznych Ukrainy i wytrawny analityk międzynarodowej sceny politycznej, napisał na Facebooku, że nie rozumie tej sytuacji. Nie rozumie wezwania skierowanego do Cichockiego i nie rozumie analogicznej reakcji Warszawy.
Tylko Rosja się cieszy
Owszem, słowa wzywające do wdzięczności – niezależnie, od kogo by wyszły – są obraźliwe, nierozważne, nieodpowiedzialne i rażą swym wyższościowym charakterem. Ale odpowiedź w formie wezwania ambasadora to sygnał, że mamy do czynienia nie z kłótnią wśród przyjaciół, a eskalacją działań nieprzyjacielskich. A z takiego obrotu spraw cieszyć się może tylko Rosja. Zwłaszcza gdy Warszawa odpowiedziała symetrycznie. Czy więc rzeczywiście mamy do czynienia z konfliktem, którego przyczyną są rozbieżne interesy – przykładem choćby blokada ukraińskiego zboża i produktów rolnych w imię ochrony polskiego rolnictwa?
Odpowiedzi udzielili już politycy i komentatorzy, temat podjął prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, próbując zmniejszyć napięcie, w podobnie łagodzącym tonie głos zabrał Ołeksij Daniłow, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy. Po wielokroć podziękował Polsce i Polakom za pomoc, deklarując: „Jesteśmy wdzięczni za każdą złotówkę, pocisk czy życzliwe słowo; za każdą kobietę i dziecko, którym Polacy udzielili schronienia w swoich domach w najstraszniejszych chwilach naszej historii”.