Strach ma wielkie oczy i śniadą cerę. Z definicji jest „nielegalny” i nie można się po nim niczego dobrego spodziewać. Porusza się w „hordach”, które uparły się „szturmować” granice bogobojnego kraju nad Wisłą, żeby go łupić i siać moralne spustoszenie. Pragnie polskich kobiet, zasiłków, islamizacji naszej kultury. Podsyłają go najwięksi wrogowie Polski: ze wschodu Putin z Łukaszenką, z zachodu – Unia Europejska, od środka próbuje zaś poluzować rygle podstępny Tusk. Jeśli im wszystkim ulegniemy i opuścimy gardę, nastąpi Finis Poloniae. A te wybory są właśnie po to, żeby do tego nie dopuścić.
Tak to sobie mniej więcej ustalili specjaliści od propagandy. Bo wiadomo, że w kampanii PiS zawsze musi być jakiś horror. Czymś trzeba w końcu odwracać uwagę od piętrzących się problemów, gąszczu afer, coraz kosztowniejszych zaniechań. Z wyborów na wybory zmieniają się tylko demony oraz towarzyszące im dekoracje. W tym sezonie dostajemy coś na kształt sequela odkurzonej po ośmiu latach opowieści o islamskich imigrantach, która już raz pomogła PiS zdobyć władzę. Powróciły więc dawno przećwiczone strategie rozbudzania paniki moralnej wokół unijnego mechanizmu relokacji uchodźców, tym razem z dołączonym nowym elementem fabuły w postaci konfliktu granicznego z Białorusią.
Obie te kwestie – czyli bariera na granicy oraz zgoda na relokację – stały się przedmiotem pytań referendalnych. To oczywiście zupełnie różne sprawy, nieporównywalne pod względem prawnym, politycznym i moralnym. Pisowska propaganda używa ich jednak wymiennie jako lepiszcze tego samego potwora. Co widać choćby w zmanipulowanej treści pytania o unijny mechanizm dotyczący uchodźców, których niezgodnie z prawdą określono mianem „nielegalnych imigrantów”.