Film z zatrzymania Kingi Gajewskiej, posłanki Koalicji Obywatelskiej, we wtorek 19 września obiegł wszystkie media, nie tylko społecznościowe. Polityczka, która mówiła o aferze wizowej przez megafon w sąsiedztwie wiecu Mateusza Morawieckiego, została siłą doprowadzona przez policjantów do radiowozu mimo kilkukrotnie powtarzanych wyjaśnień, że jest posłanką i ma immunitet.
Nie pomogły też głośne krzyki zgromadzonych wokół ludzi i innych polityków obecnych na miejscu, np. posła Pawła Zalewskiego. Komentarze, szczególnie w mediach społecznościowych, były jednoznaczne: druga Białoruś, katastrofa wizerunkowa policji, która po rządach Zjednoczonej Prawicy długo będzie musiała odbudowywać zaufanie.
Czytaj też: Policja, zbrojne ramię władzy. Tej hańby nie da się zmyć
Brutalny komendant na czele
Szybko odkryto, że dowodzący zabezpieczeniem wiecu premiera komendant z Otwocka zasłynął już innymi brutalnymi akcjami, pacyfikującymi protesty opozycji. Jednocześnie prorządowe media natychmiast stanęły po stronie mundurowych. „Tusk robi z Gajewskiej męczennicę” – informował portal braci Karnowskich wPolityce.pl, TVP.Info napisała, że posłanka „próbowała zakłócić spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z wyborcami”. Policja wydała oświadczenie, że funkcjonariusze rzekomo nie mieli świadomości, że zatrzymują posłankę, a jak tę świadomość powzięli, to natychmiast ją wypuścili. Następnego dnia szef MSWiA Mariusz Kamiński na antenie Radia Zet nie pozostawił wątpliwości: „Policja działa w granicach prawa, w oparciu o przepisy prawa”.