Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prof. Ewa Łętowska: Ta kampania nie jest ani sprawiedliwa, ani rzetelna, ani uczciwa, ani równa

Profesor Ewa Łętowska Profesor Ewa Łętowska Leszek Zych / Polityka
Jeśli mamy dwie takie same sytuacje, i w jednym przypadku policja interweniuje, a w innym nie, to znaczy, że decyduje autonomicznie, w oparciu o własne – czy suflowane przez kogoś – kryteria. To właśnie jest państwo policyjne – mówi w rozmowie z „Polityką” prof. Ewa Łętowska.

EWA SIEDLECKA: – Stwierdziła Pani, że żyjemy w państwie policyjnym. Co o tym świadczy?
PROF. EWA ŁĘTOWSKA: – To, że policja staje się w oczach obywateli autonomiczna i autokratyczna. Sama decyduje, wobec kogo i jak stosuje prawo. Kiedy pan Bąkiewicz zagłuszał przemówienie pani Wandy Traczyk-Stawskiej – nie reagowała. To samo w szeregu przypadkach przerywania zgromadzeń organizowanych przez opozycję, w które wkraczali politycy władzy. Albo ostatni przykład zerwania konferencji Donalda Tuska pod siedzibą TVP przez pana Rachonia. Wezwano policję, ale nie przyjechała. Dla mnie znacząca była sytuacja, gdy podczas referatu wygłaszanego przez prof. Jana Grabowskiego [badacza Holokaustu] w siedzibie Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie poseł Grzegorz Braun wyrywał mu mikrofon i walił nim w mównicę. Wezwany policjant stał i patrzył, bo Braun zasłonił się immunitetem. Policja zareagowała natomiast szybko wobec posłanki Kingi Gajewskiej, która przemawiała przez megafon w pobliżu konferencji Mateusza Morawieckiego. Jeśli mamy dwie takie same sytuacje, i w jednym przypadku policja interweniuje, a w innym nie, to znaczy, że decyduje autonomicznie, w oparciu o własne – czy suflowane przez kogoś – kryteria. To właśnie jest państwo policyjne.

Policja jest autonomiczna czy polityczna?
To już ona sama wie, czym się kieruje. Ja widzę efekty: policja stosuje prawo nierówno, wybiera sobie cele, wobec których realizuje swoje kompetencje.

No właśnie: co z równością wobec prawa?
Niektórzy, chcąc legitymizować tę sytuację, argumentują, że równość wobec prawa jest, bo jest gwarantowana w prawie, tu zaś mamy „co najwyżej” do czynienia z nierównym traktowaniem w praktyce. Ale prawo nie istnieje wyłącznie abstrakcyjnie. To nie tylko to, co napisane, ale też – jednocześnie! – standard zachowania na co dzień, czyli: jak to prawo jest stosowane. Jeżeli standardem działania jest to, że policja działa autonomicznie, wybierając sobie, kiedy i wobec kogo egzekwuje prawo – to mamy do czynienia z faktycznym brakiem równości.

Policja działa arbitralnie, a państwo nie egzekwuje od niej praworządności. Na żądanie zastępcy RPO Stanisława Trociuka policja skontrolowała zatrzymanie posłanki Kingi Gajewskiej i nie stwierdziła nieprawidłowości. Policjanci nie zatrzymali posłanki, tylko zaprowadzili ją do radiowozu w celu wylegitymowania. Bo nie wylegitymowała się wcześniej, choć miała na to całe „kilkanaście sekund”.

W ciągu kilkunastu sekund miała otworzyć torebkę, poszukać w niej legitymacji poselskiej i ją okazać? To niewykonalne. Wszyscy widzieli w internecie filmiki z tego zdarzenia, widać na nich, że policja nie dała jej szansy. Poza tym mieliśmy już sytuacje – np. z Barbarą Nowacką – w których posłanki opozycji jak najbardziej się legitymowały, a napsikano im gazem łzawiącym w oczy i na te poselskie legitymacje. Przez dwa lata jakoś nie słychać, żeby ktokolwiek poniósł za to jakiekolwiek konsekwencje. Tak więc nawet gdyby pani posłanka Gajewska zdołała się wylegitymować, to i tak nie ma gwarancji, że nie zostałaby potraktowana tak, jak została.

Czytaj też: Policja, zbrojne ramię władzy. Tej hańby nie da się zmyć

Policjanci użyli tu siły wobec osoby nieagresywnej, do tego kobiety. Czy to nadużycie środków przymusu bezpośredniego?
Oczywiście. To klasyczna sytuacja nadmiarowej reakcji. Wystarczyło poczekać, aż wygrzebie legitymację poselską z torebki. To nie pierwszy przypadek zatrzymania bez zatrzymania, w celu wylegitymowania. Niech policja, za przeproszeniem, nie ściemnia, że do wylegitymowania trzeba kogokolwiek wpychać do radiowozu. Wszystko jest świetnie udokumentowane i tłumaczenia policji brzmią jak znane stwierdzenie [Jarosława Kaczyńskiego], że nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe.

Tak dla nauki i przestrogi – cytat z orzeczenia SN z 1966 r. (!), gdy policja złamała rękę awanturującej się, nietrzeźwej kobiecie: „Wobec kobiety, bezwzględnie słabszej od interweniującego mężczyzny, nie zachodziła potrzeba zastosowania niebezpiecznego chwytu. Patrol milicyjny miał dość środków do bezpiecznego doprowadzenia czy odwiezienia pijanej kobiety do izby wytrzeźwień”. W PRL Sąd Najwyższy tak pouczył krewkiego milicjanta. Ciekawe, czy doczekamy się podobnej oceny sytuacji w 2023 r.

Kto powinien oceniać legalność takiego działania policji?
Posłanka, o ile wiem, skierowała doniesienie do prokuratury.

Która też jest „autonomiczna”…
No właśnie: żyjemy w państwie fałszywych etykiet, w którym uprawia się żonglerkę znaczeniami takich pojęć, jak równość, praworządność czy prawda, a instytucje państwa stają się atrapami pod taką fałszywą etykietą. Prawo przestaje znaczyć to, co znaczy. To ma też inną nazwę: ruling by cheating, czyli: rządzenie za pomocą oszustwa, fałszywych etykiet. Państwo policyjne polega na tym, że za pomocą aparatu przymusu usiłuje legitymizować te fałszywe etykiety. Mam nadzieję, że pan Stanisław Trociuk nie da się nabrać na te wyjaśnienia policji.

Czy policja zna prawo? Posła, posłankę można zatrzymać tylko na gorącym uczynku przestępstwa, podczas gdy posłance Gajewskiej policja zarzuciła wykroczenie [Art. 51. Kodeksu wykroczeń§ 1.: Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym (…)].
Zna. Ale każda władza wykonawcza, zwłaszcza siłowa, ma tendencję do rozpychania się łokciami i zrywania kagańców, jakie na nią nakłada prawo. A jeśli do tego wyczuwa, że jedni są – powiedzmy – bliżsi sercu władzy niż inni, to jest to dla niej sytuacja doskonała. Dla przyjaciół – ochrona, dla wrogów – surowe prawo. Także naciągane.

Wszystko to dzieje się w kampanii wyborczej. Pani Gajewska, podobnie jak pan Morawiecki, startuje w wyborach. Jak wygląda równość rywalizacji w tej kampanii? Sprawiedliwość wyborów, gdy jedni mają swobodę wypowiedzi, innych się ogranicza?
Ta kampania nie jest ani sprawiedliwa, ani rzetelna, ani uczciwa, ani równa. Tyle że polski kodeks wyborczy słabo takie rzeczy zauważa. To akt skonstruowany bardzo formalistycznie. A do tego panuje – od lat zresztą – zachowawcza doktryna, że czego literalnie kodeks wyborczy nie zakazuje, to nie może mieć wpływu na prawną ocenę legalności wyborów. Tu także mamy więc grę pozorów i fałszywe etykiety. Powiedzmy: jadę tramwajem na gapę, a kiedy złapie mnie kontroler, tłumaczę, że mój cel pobytu w tramwaju nie wymaga posiadania biletu, bo bilet jest za jazdę, a ja chcę tylko tramwaj zwiedzić od środka. Podobnie sprawa ma się z rzetelnością wyborów. Kodeks koncentruje się na prawidłowości przebiegu głosowania, wypełniania karty do głosowania, liczenia głosów, agitacji w dniu wyborów itp. Bardzo formalistycznie i wycinkowo. A co ze wspomnianym niedopuszczaniem do prezentacji poglądów przez ubiegających się o mandat? Z faworyzowaniem jednego ugrupowania w publicznych mediach? Z korzystaniem przez rządzące ugrupowanie z publicznych funduszy na finansowanie kampanii? Z utrudnianiem głosowania za granicą? Niedostosowaniem okręgów wyborczych do liczby mieszkańców, przez co mamy nierówną siłę pojedynczego głosu? To wszystko wpływa na rzetelność wyborów i te wybory nie są rzetelne.

Ale nie pod względem prawnym?
Odpowiem jako prawoznawczyni, racją argumentu wywodzonego z ducha prawa: współczesne prawo jest przesiąknięte prawami człowieka i obywatela. Także prawo międzynarodowe, prawo UE akcentuje nie tylko formalny aspekt prawa, ale i standard jego stosowania. Całe orzecznictwo np. TSUE opiera się na ocenie STANDARDÓW, co się w obecnej Polsce kwestionuje pod hasłem: przecież to nie jest literalnie zapisane w Traktacie. Rzetelność wyborów wymaga efektywności stosowania np. zasady równości. Bez tej efektywności nie ma równych wyborów. Tak więc Sąd Najwyższy, oceniając protesty wyborcze, powinien uwzględniać EFEKTYWNOŚĆ korzystania z biernego i czynnego prawa wyborczego. Do tej pory traktował rzecz bardzo formalistycznie. Nie zapomnę, jak w ostatnich wyborach prezydenckich Izba Kontroli Nadzwyczajnej w Sądzie Najwyższym oddaliła zarzuty nierównego dostępu kandydatów do mediów publicznych, bo przecież opozycyjni mogli się produkować w mediach prywatnych. I tu zaskoczenie: ta sama Izba SN uznała niedawno protest mężów zaufania opozycyjnych ugrupowań, którzy chcieli kontrolować rzetelność wyborów także w fazie przygotowań do nich. Wcześniej PKW oddaliła ten protest, uznając, że mężowie zaufania takich kompetencji literalnie nie mają. Przyjęłam to rozstrzygnięcie IKN, której pochodzenie się zresztą kwestionuje – z nadzieją na szersze podejście do oceny rzetelności wyborów w nadchodzących wyborach.

Czytaj także: Borys Budka zaatakowany w Galerii Katowickiej. „Mówił do mnie paskami TVP Info”

A wtedy PiS przypomni sobie, że orzekają tam neosędziowie, których prawo do orzekania zakwestionował Europejski Trybunał Praw Człowieka… Ale skoro dzieją się rzeczy, które sprawiają, że te wybory są nierzetelne, chociaż formalnie niesprzeczne z literaą prawa, to czy PKW nie powinna przynajmniej wydać oświadczenia?
Dobrze by było. Na czele PKW stoi sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego [Sylwester Marciniak]. Sędziowie są trenowani w umiejętnościach interpretacji prawa w sposób zgodny w konstytucją i Konwencją o Ochronie Podstawowych Wolności i Praw Człowieka. Tylko że sędziowie administracyjni miewają skłonność do ulegania bardzo formalistycznemu odczytywaniu prawa, bo to ułatwia orzekanie. Sędzia w sądzie powszechnym ocenia nie tylko legalność zachowania, ale też ludzkie motywy, emocje, okoliczności czynu. Tego nie bierze się pod uwagę w sądzie administracyjnym, który ocenia tylko legalność decyzji. No ale – jak powiedziałam – obecnie pojęcie „legalności” to zgodność nie tylko z wąsko wyłożonym tekstem ustawy, ale zgodność z ustawą wyłożoną w zgodzie z zasadami konstytucyjnymi i konwencją europejską.

Znaczenie ma chyba też to, że obecna PKW składa się z osób wyznaczonych przez władzę polityczną, a nie – jak dawniej – wyłącznie z niezawisłych sędziów.
Nomenklatura (a wyznaczanie obsady organu przez jednolitą władzę polityczną to właśnie nomenklatura) na pewno szkodzi równości i obiektywizmowi stosowania prawa. Po to się przecież stosuje taką nomenklaturę. Całe rzesze profesorów prawa mogą oceniać tak czy inaczej decyzje PKW, tłumaczyć i przekonywać, że można (a nawet należy) prawo interpretować inaczej, ale to ona trzyma bank.

Te wybory strona rządząca oparła na podsycaniu nienawiści – tak do opozycji, jak i do jej potencjalnych wyborców. Skutek: Kinga Gajewska i jej rodzina dostają groźby pobicia, zgwałcenia, śmierci, Agnieszka Holland ma ochronę, szczuje się na tych, którzy zechcą pójść do kina na film „Zielona Granica”, odbył się „podziemny” seans z udziałem osób pomagających na granicy i Agnieszki Holland w stodole w Teremiskach, wiceprzewodniczący PO Borys Budka został zwyzywany i poszarpany w galerii handlowej w Katowicach przez człowieka deklarującego poparcie dla rządu. Jaki to ma wpływ na rzetelność procesu wyborczego?
„Kto nie z nami, ten przeciw nam” – znana historia. Jeśli jakaś rywalizująca strona stosuje strategię wyłączania, dzielenia na swoich i obcych, to to pączkuje, rozlewa się na obie strony. Wyłączanie i nienawiść stają się ogólnym tonem wyborów i w ogóle – relacji społecznych.

Od początku PiS-u mamy podział na obywateli lepszego i gorszego sortu. Co z nami będzie dalej? Nie boi się pani, że jeśli wygra opozycja, to po prostu zamienimy się miejscami: to oni będą gorsi, a my – prima sort?
To jest, niestety, realny scenariusz. Powiem szczerze: nie widzę sensownego lekarstwa w mojej podręcznej apteczce. W relacjach jednostka–władza równe traktowanie ma gwarantować prawo, ale ono musi być stosowane, a nie tylko deklarowane. Po tej destrukcji, jaka już się dokonała, przebudowa mentalności społecznej, naprawa zerwanych więzi – to praca na dziesięciolecia. I to jest winą i hańbą tych, którzy podziały i nienawiść rozkręcają. O naprawę relacji społecznych proszę popytać moralistów: kościoły różnych wyznań. Życzę sukcesów ewangelizacyjnych.

***

Prof. Ewa Łętowska (ur. w 1940 r.) – prawniczka, profesor w Instytucie Nauk Prawnych PAN, członkini Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności, pierwsza rzecznik praw obywatelskich, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, sędzia Trybunału Konstytucyjnego.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną