Władza kolejny raz robi wszystko, by przekonać Polaków, że nic się nie stało. Że głośne odejście dwóch najważniejszych generałów to sprawa rutynowa, a szybkie wyznaczenie następców pozwoliło uniknąć destabilizacji. Że ciągłość kierowania i dowodzenia są zachowane, a kraj jest tak samo bezpieczny, jak był w poniedziałek, zanim szef sztabu i dowódca operacyjny zrezygnowali ze stanowisk w geście odebranym – i, zdaje się, zamierzonym – jako protest przeciwko polityce MON i jego szefa Mariusza Błaszczaka.
Zasypywanie zdarzeń lawiną słów i kaskadą pustych propagandowych wydarzeń jest normą działania władzy PiS, szczególnie Błaszczaka. Dlatego nie dziwią kolejne oświadczenia, prezentacje sprzętu, spotkania z żołnierzami i święta jednostek z udziałem ministra, zorganizowane i zaplanowane do ostatnich chwil przed ciszą wyborczą (zresztą kto wie, co wydarzy się w sobotę). Jest to jednak więcej tego samego, podczas gdy złożona w milczeniu rezygnacja dwóch najważniejszych generałów była wydarzeniem z wyższego poziomu, którego nie da się zagłuszyć hałasem transmitowanych na żywo eventów.
Czytaj też: Mamy bitwę na górze, Błaszczak kłóci się z generałami
Ruchy Błaszczaka
Był to bowiem najgłośniejszy krzyk protestu, z jakim mieliśmy kiedykolwiek do czynienia w siłach zbrojnych. Ostatnimi porównywalnymi przypadkami była demonstracyjna rezygnacja dowódcy wojsk lądowych gen.