Dwa dni, dwóch premierów, dwa exposé; z taką kumulacją mamy do czynienia nieczęsto. Z tego pojedynku zwycięsko wychodzi Donald Tusk – nawet nie dlatego, że jego wystąpienie było świetne (bo nie było), lecz dlatego, że stoi za nim prawdziwe zwycięstwo wyborcze i prawdziwa większość.
Czytaj też: PiS „normalną opozycją”? Przedstawienie już się zaczęło. Chcą powtórzyć znany manewr
Było to exposé mgliste, niewiążące Tuskowi rąk
Nowy premier dużo mówił o aksjologicznych fundamentach koalicji 15 października (jak nazwał obóz władzy), o jej korzeniach w obywatelskich protestach w obronie sądów. Wspomniał o szacunku dla konstytucji i prawa, o konieczności pojednania i odtworzenia wspólnoty narodowej.
Tusk obiecał też odbudowę pozycji Polski w Unii i kontynuację sojuszu z USA i NATO. I to wszystko było potrzebne, to zapewne chcieli usłyszeć wyborcy KO, Polski 2050, PSL i Lewicy z 15 października.
Premier dorzucił do tego garść konkretów znanych z kampanii: 30-procentową podwyżkę dla nauczycieli, 20-procentową podwyżkę dla sfery budżetowej, tzw. babciowe czy odblokowanie funduszy unijnych. Również ta deklaracja spełnienia obietnic wyborczych była potrzebna i wyczekiwana przez elektorat dotychczasowej opozycji.