W poniedziałek Mateusz Morawiecki nie uzyskał w Sejmie wotum zaufania, a niewiele później na premiera wybrano Donalda Tuska. Dokonała się długo oczekiwana zmiana – bolesna dla PiS, radosna dla nowej koalicji, którą szef Platformy ochrzcił mianem „Koalicji 15 października”.
Ale następnie w sali plenarnej miało miejsce ciekawe zdarzenie. Oto w ławach poselskich zaintonowano hymn Polski, więc cała sala siłą rzeczy musiała powstać z miejsc. Wbrew atmosferze – obraz jedności ponad podziałami, symboliczny moment jedności państwa. Stając do hymnu, cały Sejm niby potwierdzał prawowitość nowej władzy za pomocą wzniosłego i wspólnego rytuału. Do czasu. Wtedy na mównicę wszedł Jarosław Kaczyński i powiedział otwartym tekstem, że Donald Tusk „jest niemieckim agentem”.
Nie był to pierwszy raz, gdy Kaczyński zachował się w podobny sposób owego dnia. Wygłoszone rano exposé Mateusza Morawieckiego było zupełnie inne od kampanii wyborczej PiS. Morawiecki jakby nagle przypomniał sobie o programie politycznym, zamiast wyzywać opozycję od Niemców i zdrajców. Doszło do tego, że pod koniec wystąpienia nawoływał do zakończenia wojny polsko-polskiej i mówił: „wybierzmy dialog”.
Również wtedy chwilę później na mównicę wszedł Kaczyński, aby wypowiedzieć się w tonie całkiem odmiennym, jak gdyby od razu odrzucając propozycję Morawieckiego. Sugerował, że Polska będzie teraz jedynie terytorium zamieszkiwania Polaków zarządzanym z Berlina. Było jasne, że do żadnego dialogu tutaj nie dojdzie.