Andrzej Duda niespodziewanie i wbrew własnym deklaracjom wszczął procedurę zmierzającą do ułaskawienia prominentnych polityków swojej macierzystej partii Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Zasłużył sobie tym na pochwałę m.in. Piotra Pacewicza z OKO.press za to, że de facto uznał w ten sposób wyrok skazujący obu panów.
PiS niezadowolony z ruchu prezydenta
Prawdopodobnie z tego samego powodu ruch prezydenta nie wywołał entuzjazmu na Nowogrodzkiej. Jarosław Kaczyński dziennikarzom powiedział jedynie, że „to jest dobry ruch, jeśli doprowadzi do dobrych efektów, bo przy naszych sądach to wszystko jest niepewne”.
Nieoficjalnie PiS komentuje to ostrzej. Jak pisze jeden z działaczy partii: „Duda jak zwykle wymiękł”, „z ludzkiego punktu widzenia to oczywiście dobrze, z politycznego tydzień czy dwa można było jeszcze poczekać”. Ułaskawieni, a wszystko do tego zmierza, Kamiński i Wąsik słabiej nadają się na symbole niż podejmujący głodówkę więźniowie („polityczni”, jak równie uparcie, co bezsensownie dodawali w ostatnim czasie liczni politycy PiS).
– Prezydent mógł się wstrzymać chociaż kilka godzin, żeby wybrzmiała warszawska demonstracja, żeby jej uczestnicy mieli poczucie, że to ich determinacja miała znaczenie – ocenia posłanka PiS, choć i ona podkreśla, że ze względów humanitarnych należało działać jak najszybciej.
Wiec solidarności z Kamińskim i Wąsikiem
Prezydent ogłosił swoją decyzję po rozmowie z żonami skazanych – Barbarą Kamińską i Romualdą Wąsik – tuż przed startem manifestacji pod Sejmem. Pierwotnie planowana „w obronie wolnych mediów” (czyli pisowskiej TVP), stała się wiecem solidarności z Kamińskim i Wąsikiem. Zrazu nikt w PiS nie spodziewał się tłumów (politycy liczyli na 10–15 tys. osób), ale zatrzymanie dwóch polityków w Pałacu Prezydenckim i doprowadzenie ich do więzienia zmobilizowało znacznie więcej zwolenników prawicy.
Onet oszacował, że w Warszawie demonstrowało ponad 100 tys. osób, co zgadza się z nieoficjalnymi danymi PiS (oficjalnie organizatorzy chwalili się 200, a nawet 300 tys. uczestników). W każdym razie – jeśli wziąć pod uwagę, że działo się to w dzień powszedni, a PiS nie ma w Warszawie zbyt wielu fanów – niewątpliwie był to organizacyjny sukces. Nie było też ekscesów; organizatorzy upominali uczestników, żeby nie odpalali rac i wykonywali polecenia policji.
Ot, antyrządowa demonstracja, która rządzi się swoimi prawami i ma swoją poetykę: „ruda wrona orła nie pokona” (przeróbka hasła z czasów gen. Jaruzelskiego), „rudy, wyłaź z budy” (zaproszenie dla Donalda Tuska). W sumie nawet zabawne dla kogoś, kto pamięta, jak politycy PiS oburzali się na wymierzone w nich „osiem gwiazdek” i jak Jarosław Kaczyński dowodził przez ostatnie osiem lat, że możliwość zorganizowania przez opozycję demonstracji to najlepszy dowód, że z demokracją w Polsce jest wszystko w porządku. Ciekawe, czy i dziś sformułowałby tę diagnozę.
PiS czeka długi marsz
Tej manifestacji – transmitowanej przez wszystkie telewizje informacyjne (TVP Info za czasów PiS ignorowało wiece opozycji) – rządzący nie powinni wszakże zlekceważyć. PiS pokazał, że w krótkim czasie potrafi skrzyknąć do Warszawy dziesiątki tysięcy ludzi, i to w dodatku na samym początku rządów niedawnej opozycji.
Co więcej, wygląda na to, że Kaczyński otrząsnął się już po wyborczej porażce. Nie obiecywał cudów, upadku rządu i przyspieszonych wyborów, lecz oswajał zwolenników z myślą, że prawicę czeka długi marsz. PiS nastawia się teraz na kampanie wiosenne: samorządową i europejską, a jego celem jest konsolidacja prawicy (na manifestacji byli posłowie Suwerennej Polski), utrzymanie mobilizacji swoich wyborców i zarazem zdemobilizowanie cudzych, w tym zwłaszcza Trzeciej Drogi.
Tusk pozostaje strategicznym wrogiem PiS, ale taktycznie Kaczyński chce zniszczyć popularność Szymona Hołowni i zniechęcić do głosowania przynajmniej część fanów marszałka. Temu służyło przemówienie Mateusza Morawieckiego, który wprost zwrócił się do wyborców Trzeciej Drogi z pytaniem, czy na pewno chcieli takiego rządu. Były premier drwił też z barierek, które na czas demonstracji wróciły pod budynki Sejmu, a które zniknęły, gdy Hołownia zostawał marszałkiem.
Miękkie podbrzusze nowej władzy
PiS, co warto zauważyć, idzie też bardzo daleko w retoryce („Białoruś”, „zamach”, „dyktatura” itp.), ale zarazem pilnuje się na razie w sferze czynów. Politycy tej partii odżegnują się od pomysłów bojkotu obrad Sejmu czy okupacji mównicy, bo wiedzą, że nic im to nie dało poza wizerunkiem warchołów i totalnej opozycji (dla zwolenników KO czy Lewicy nie ma to oczywiście żadnego znaczenia, bo i tak będą tak postrzegali formację Kaczyńskiego, ale PiS za miękkie podbrzusze koalicji ewidentnie uznał Trzecią Drogę).
Chaos – w którym PiS czuje się świetnie – ma odstraszyć od „brudnej polityki” tych nadliczbowych wyborców, którzy w 2023 r. dali opozycji tak wyraźne zwycięstwo. Pierwszą weryfikacją tej strategii będą kwietniowe wybory samorządowe.