Front rosyjsko-ukraiński od wielu tygodni zastygł, zmienił się w wojnę pozycyjną, w wyniszczającą rutynę, która coraz bardziej nuży sojuszników Ukrainy i światowe media. Ale tuż przed drugą rocznicą rosyjskiej napaści od tego zamrożonego konfliktu powiało nagle chłodem na cały Zachód. Zbiegło się kilka niepokojących zdarzeń. Dymisja ukraińskiego naczelnego dowódcy gen. Wałerija Załużnego była pośrednim potwierdzeniem porażki ukraińskiej kontrofensywy i rosnących napięć w kierownictwie państwa. Putin w wywiadzie dla prawicowego komentatora, kiedyś gwiazdy Fox News, Tuckera Carlsona, nienękany pytaniami rozwijał swoje narracje o ukraińskiej agresji i historycznych prawach Rosji do ataku prewencyjnego. W tym kontekście wspomniał też o Polsce, która odmawiając Hitlerowi prawa do eksterytorialnego korytarza łączącego obie części Niemiec, sprowokowała go do wojny w 1939 r. Skojarzenia z Przesmykiem Suwalskim dzielącym dziś „dwie części Rosji” pojawiły się niemal natychmiast.
Złe wieści nadeszły też z Ameryki: „trumpiści” w Kongresie wciąż skutecznie blokują finansową pomoc dla Ukrainy, a sam Donald Trump zapowiedział, że jego Ameryka nie będzie bronić tych sojuszników, którzy „nie zapłacą swoich należności” wobec NATO; co więcej, zachęcałby Rosję, „żeby zrobiła z nimi, co zechce”. Kolejny dowód, że Trump, już postrzegany jako faworyt tegorocznych wyborów prezydenckich, traktuje kwestie bezpieczeństwa Zachodu transakcyjnie, jako interes, który można negocjować także z Putinem. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg w wywiadzie dla niemieckiej prasy radził, aby Europejczycy, dotąd chronieni parasolem USA, zaczęli poważnie myśleć o samoobronie i szybko przestawiali unijną gospodarkę na tryb wojenny, bo bezpośrednia konfrontacja z Rosją może się zacząć na naszym kontynencie, gdy tylko Putin upora się z Ukrainą.