Kraj

PiS kąsa i atakuje. Straszna musi być frustracja w obozie Kaczyńskiego

Jarosław Kaczyński w Leżajsku, 25 lutego 2024 r. Jarosław Kaczyński w Leżajsku, 25 lutego 2024 r. Prawo i Sprawiedliwość / Facebook
Utrata władzy wywołała frustrację w obozie PiS, co przejawia się znacznym stopniem agresji wobec tych, którzy zastąpili go w sprawowaniu rządów. Jak działa ten mechanizm?

Najogólniej mówiąc, prawo Dollarda-Millera stwierdza, że frustracja rodzi agresję. Zostało sformułowane przez amerykańskiego psychologa Johna Dollarda w 1939 r., a potem stało się elementem ogólnej teorii rozwijanej przez niego i Neala Millera. W myśl tej koncepcji (dalej będę używał skrótu TDM) każda frustracja skutkuje agresją lub podnosi gotowość do niej.

Inaczej mówiąc, każde agresywne zachowanie jest poprzedzone (stanowi skutek) jakiejś frustracji. TDM to typowy przykład pewnej tendencji w psychologii, polegającej na tym, że nieobserwowalne stany psychiczne (w tym przypadku frustracja) są identyfikowane przez ustalenie ich korelacji z obserwowalnymi zachowaniami (w tym wypadku agresją).

Teoria ta dotyczy zarówno konkretnych ludzi, jak i zbiorowości. Ten drugi przypadek można zilustrować np. agresją kibiców zdegustowanych (czyli sfrustrowanych) porażką ich drużyny. Otóż frustracja z powodu przegranej jest tym większa, o ile poniesiona na własnym stadionie, bardziej nieoczekiwana, zdarzyła się w ramach tzw. derbów, tj. spotkania dwóch drużyn z tej samej miejscowości i tradycyjnie rywalizujących (Cracovia–Wisła w Krakowie, Legia–Polonia w Warszawie czy ŁKS–Widzew w Łodzi), pechowa (cel, tj. zwycięstwo, było bliskie) czy spowodowana rzeczywistą lub wyimaginowaną stronniczością sędziego.

Stosownie do tego pojawia się agresja w mniejszym lub większym stopniu, zarówno w postaci werbalnej, tj. wrogich okrzyków pod adresem drużyny przeciwnej, jak i fizycznej, tj. aktów przemocy wobec jej kibiców. W skrajnych przypadkach agresja fizyczna może przerodzić się w zamieszki, a nawet konflikty międzynarodowe, jak to było w tzw. wojnie futbolowej między Hondurasem a Salwadorem w 1969, która pochłonęła ok. 2 tys. ofiar. Trzeba jednak mieć na uwadze, że w przypadku zbiorowej agresji rzeczona prawidłowość nie musi dotyczyć każdego członka danej grupy.

Czytaj też: Jak się Pawłowska postawiła prezesowi. W PiS aż zafurczało

Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy

Przez frustrację rozumie się zestaw emocji odczuwanych jako przykre, związanych z niemożliwością realizacji jakiejś potrzeby lub osiągnięcia założonego zamiaru pomimo dążenia do niego. Inaczej mówiąc, frustracja rodzi nieprzyjemne przeżycia, jak ból, gniew, złość, zawiść, nuda, irytacja, zawód itp. To mechanizm spontaniczny, instynktowny i nieświadomy, więc w dużej mierze irracjonalny. Frustracja niejako domaga się ujścia, tj. rozładowania.

Wedle TDM tym ujściem jest właśnie agresja, rozumiana jako celowe (intencjonalne) działanie nastawione na spowodowanie szkody fizycznej lub psychicznej u kogoś traktowanego jako rzeczywisty lub domniemany sprawca nieprzyjemnych przeżyć. Istotnym elementem TDM jest traktowanie przyczyn frustracji jako zewnętrznych czynników powodujących wspomniane uczucia. Koncepcja ta nie podziela poglądu, że frustracja i skłonność do agresji są wrodzone gatunkowi ludzkiemu. Jak zwykle w przypadku praw i teorii formułowanych w psychologii czy naukach społecznych pojawiają się rozmaite wątpliwości. Nasuwają się pytania np. o charakter związku przyczynowego między frustracją a agresją, o to, czy zawsze tak jest, że agresja jest wynikiem frustracji, lub czy wszystkie wymienione nieprzyjemne przeżycia są zawsze powiązane z frustracją. Przykładowo: ktoś, np. piłkarz, celowo demonstruje agresję, aby być dostrzeżonym jako obiecujący obiekt ewentualnego transferu, a wtedy jego działanie niekoniecznie musi mieć charakter irracjonalny.

Znana definicja polityki głosi, że to walka o zdobycie i utrzymanie władzy – nie tylko w reżimach niedemokratycznych, ale i demokratycznych. Wprawdzie te drugie nie opierają się na haśle Gomułki: „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”, ale utrata dominacji nie jest na ogół uważana za powód do radości. Niezależnie od tego, czy trafne jest porównywanie sprawowania władzy do narkotyku, z którego trudno się wyzwolić, ci, którzy rządzą, niechętnie rozstają się z rządzeniem, nawet jeśli kadencyjność zmusza ich do tego i zmierzają do wygranej.

To zrozumiałe: władza wiąże się z prestiżem, lokalnym, a nawet globalnym, często wytwarza poczucie misji, nierzadko uważanej za zbawczą w najwyższym stopniu, a przez to niezastąpioną w perspektywie państwowej czy narodowej, przynosi też wymierne korzyści materialne. Wszystko to skłania do nader ambicjonalnego traktowania władzy przez jej piastunów. Nic tedy dziwnego, że jej utrata jest frustrująca, by od razu użyć tej kategorii, zwłaszcza jeśli pożegnanie z rządzeniem jest efektem wyborów, które, wedle mniej lub bardziej realistycznej oceny szans, można było wygrać.

Klasycznym przykładem jest porażka Donalda Trumpa w 2020 r. To, co się stało, można traktować jak typowy przykład TDM. Przegrana Republikanów była tak frustrująca, że zdecydowali się na agresję w postaci szturmu na Kapitol, coś bezprecedensowego w historii USA, a sam przegrany czynnie zagrzewał sympatyków do buntu. Fakt ten był o tyle zdumiewający, że amerykański system polityczny, uważany za wzór ładu demokratycznego, ma bardzo dokładnie uregulowany proces przekazywania władzy, co ma m.in. wykluczać rozwiązania siłowe.

Nawet jeśli uzna się, że rywalizacja polityczna dzieje się po części w sposób racjonalny, a więc inaczej niż wedle standardowej wersji TDM, trudno zaprzeczyć, że frustracja z powodu niepowodzenia, w szczególności utraty władzy, może przerodzić się w agresję. Fizyczna jest stosunkowo rzadka w systemach demokratycznych, natomiast znacznie częściej mamy do czynienia z agresją werbalną polegającą na mniej lub bardziej radykalnej krytyce tych, którzy wygrali.

Czytaj też: Agresja. Czy da się walczyć z przemocą bez przemocy?

PiS ma powody do frustracji

Dla uniknięcia nieporozumień od razu zaznaczę, że nie uważam TDM za uniwersalny klucz rozumienia polityki. Niemniej teoria ta nieźle wyjaśnia to, co dzieje się w Polsce po 15 października. Krótko mówiąc, utrata władzy wywołała frustrację w PiS, a to przejawia się znacznym stopniem agresji wobec tych, którzy zastąpili go w sprawowaniu rządów. W szczególności mamy do czynienia ze współistnieniem rozmaitych klasycznych czynników frustracjogennych.

Po pierwsze, porażka była czymś nieoczekiwanym dla nich, co sprawiło, że cel, który wydawał się bliski, nie został zrealizowany. Po drugie, sporo uczynili, aby ułatwić udział w wyborach swoim zwolennikom, a utrudnić rywalom. Po trzecie i związane z punktem poprzednim, zostali zaskoczeni wysoką frekwencją, zwłaszcza kobiet i młodzieży. Po czwarte, mieli znaczną przewagę w środkach masowego przekazu, zwłaszcza publicznych, docierających do mniejszych miejscowości, gdzie mieszka większość Polaków. Po piąte, nie spodziewali się, że ugrupowania opozycyjne stworzą stabilną konstrukcję wyborczą i postwyborczą. Okoliczność ta sprawiła, że manewr z powołaniem dwutygodniowego rządu Morawieckiego się nie powiódł, bo nie udało się „przekabacić” posłów z Polski 2050, zwłaszcza z PSL, do utworzenia koalicji zapewniającej gabinetowi większość sejmową.

Po szóste, pisięta szybko zdały sobie sprawę, że niewątpliwe profity majątkowe uzyskane w latach 2015–23 mają się ku końcowi w związku z akcją depisyzacji politycznej i ekonomicznej. Rozmaite urządzenia administracyjne i prawne mające chronić ich interesy okazały się nieskuteczne lub nawet ulegają likwidacji. Dotyczy to np. środków masowego przekazu, zwłaszcza telewizji publicznej, która przestała być TVP PiS. Wprawdzie TV Republika robi, co może, ale to za mało. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji frustracja po stronie dobrozmieńców okazuje się znaczna i powoduje takie skutki, o jakich mówi TDM.

Czytaj też: „Każde polskie serce pika, gdy nadaje Republika”

Prezes Kaczyński wie, jak jest

Uprawianie polityki jest dialogiczne w tym sensie, że zawsze (mam na myśli ład demokratyczny) wiąże się z legalną krytyką władzy przez opozycję i na odwrót. Używane są przy tym rozmaite argumenty i chwyty retoryczne, często brutalne i nieuczciwe. W pewnym sensie można powiedzieć, że każda debata polityczna jest jakoś agresywna. A jednak to, co obecnie, tj. po wyborach z 15 października, czynią dobrozmieńcy w swych filipikach przeciwko rządzącej koalicji, przekracza normalny wymiar agresji.

Już sama nazwa „koalicja 13 grudnia” jest wyraźnie pejoratywna, bo ma wskazywać na powinowactwo rządzącej ekipy z tą, która wprowadziła stan wojenny w 1981 r. Być może p. Duda celowo przeciągał powołanie rządu Tuska, aby miało sens hasło „ruda wrona orła nie pokona”. Przypomnę, że WRON to Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego istniejąca w stanie wojennym. Ponieważ Tusk jest w kręgach PiS określany jako „rudy”, sens sloganu jest mniej więcej taki: „rudy Tusk, odpowiednik WRON, nie pokona orła, czyli Polski”.

Klarownie to ujął p. Czarnek, jeden z głównych reprezentantów werbalnej agresji w wykonaniu pisiąt. Pan Przemko z Czarnkowa, podkanclerzy nowogrodzki, stwierdził: „My dzisiaj, proszę państwa, żyjemy w czasach rewolucji, rewolucji komunistycznej. Otóż najazd dzikich komunistów ponownie w Polsce się zaczął 13 grudnia 2023 r. Mamy najazd dzikusów, dzikusów komunistów”.

Jakie to szczęście, że dr hab. Przemysław Czarnek, profesor KUL, swymi spracowanymi ryncami (jak nigdyś mówiono) daje odpór dziczy z 13 grudnia. Tyle że, parafrazując Leca, p. Czarnek nie wydaje się wyniosły, nawet gdy jest oglądany z dna, na którym się znajduje. Inaczej mówiąc (znowu Lec): dno pozostaje dnem, nawet obrócone do góry.

W chórze frustratów nie zabrakło Jego Ekscelencji, czyli Prezesa the Best. Tak prawił do zwolenników w Opocznie: „Czy jedną gigantyczną kampanią kłamstw nie było opowiadanie, że w Polsce jest dyktatura w ciągu tych ośmiu lat? Jaka dyktatura? Opozycja robi, co chce, nie ma żadnej cenzury. Władza, jeżeli chodzi o media, można powiedzieć, jest uderzana ze wszystkich stron, bo media nam sprzyjające to jest wyraźna mniejszość, i to nawet wtedy, kiedy było radio publiczne i telewizja publiczna. (...) Gdyby była dyktatura, to ci, którzy dzisiaj rządzą i wyprawiają te wszystkie rzeczy, (...) łamią konstytucję, łamią prawo, byliby po prostu na drugim świecie albo w więzieniach. Mógłby ich spotkać w prawdziwej dyktaturze los Nawalnego, tego, który zmarł w więzieniu po licznych prześladowaniach i który niewątpliwie został zamordowany”.

Jest to równie zmyślne jak opowiadanie p. Kaczyńskiego, że wyłącznie „szpiedzy albo osoby podejrzewane o szpiegostwo, głównie Rosjanie i Białorusini, gangsterzy i ludzie obciążeni różnego rodzaju pospolitymi przestępstwami”, są inwigilowani Pegasusem. Nie bardzo jednak wiadomo, dlaczego system ten został kupiony dla CBA, które nie ściga szpiegów, gangsterów czy sprawców pospolitych przestępstw. Biorąc słowa Prezesa the Best poważnie, można np. domniemywać, że p. Brejza, szef kampanii wyborczej PO w 2020 r., był Białorusinem podejrzanym o szpiegostwo, ewentualnie gangsterem lub pospolitym przestępcą.

Sprawę Nawalnego podjął także p. Sobala, jeden z asów TV Republika, i zręcznie powiązał ją z p. Tuskiem: „Ale dzisiaj, gdy świat krzyczy: Putin to zabójca, pamiętajmy, że na czele polskiego rządu stoi człowiek, który spotykał się z Putinem, bo mówił, że chcemy dialogu z Rosją taką, jaką ona jest”. Pan Sobala zapomniał dodać, że Tusk wypowiedział słowa o dialogu w 2007 r., a nie dzisiaj. Mógłby również wspomnieć o liście p. Kaczyńskiego do przyjaciół Rosjan wystosowanym w 2010 r. Niewykluczone, że odczytuje sekretne tęsknoty Jego Ekscelencji, gdy deklaruje: „Wiesz co, Tusku? Ty się zacznij oglądać za siebie, bo ta sprawiedliwość, moim zdaniem, już po ciebie idzie. Ty jeszcze o tym nie wiesz, ale tak jest”. Cóż, tylko pozazdrościć p. Sobali, że wie, jak jest.

Czytaj też: Zestaw nowych chwytów PiS. Ta toksyna wciąż jest groźna

Tarczyński, Macierewicz, Jaki i Czarnek do tego

Oddajmy teraz głos p. Tarczyńskiemu, eurodeputowanemu, p. Macierewiczowi, posłowi, i p. Jakiemu, też eurodeputowanemu. Pierwszy tak perorował: „Po nowym rządzie możemy spodziewać się polityki prorosyjskiej, proniemieckiej, ustępstw, jeżeli chodzi o żądania i oczekiwania Brukseli, czy zmiany polityki migracyjnej. Możemy się również spodziewać, że Donald Tusk jak zawsze nie dotrzyma słowa. Już teraz mówi, że podniesienie do 60 tys. zł kwoty wolnej od podatku nie zostanie zrealizowane w przyszłym roku. Tusk jest politycznym oszustem, który w poprzednich rządach obiecał obniżenie podatku VAT, a de facto go podniósł, podobnie jak wiek emerytalny. (...) Donald Tusk i Platforma Obywatelska przedstawiali w Unii Europejskiej sytuację w Polsce w ten sposób, że PiS jest pokłócony ze wszystkimi we wspólnocie, to partia, której nikt nie lubi. Tuska natomiast lubią za to, że nakłada marynarkę Junckerowi i robi dokładnie to, czego oczekuje Berlin. Tak było w przypadku podniesienia wieku emerytalnego. Podobnie jest z polityką dotyczącą nielegalnych imigrantów. Wszyscy wtedy poklepywali Tuska, uśmiechali się do niego, podawali mu dłoń i wszystko było bardzo miłe. Niestety niemiłe było to, że Polacy musieli dłużej pracować, a w Piekoszowie chcieli nam otworzyć ośrodek dla nielegalnych imigrantów. Tusk był uśmiechnięty i miał swoich przyjaciół, a Polacy za to płacili”.

Pan (Antoni, Antoni i jeszcze raz Antoni) Macierewicz widzi sprawy tak: „Nie było w historii Polski takiego środowiska, nie było takiego premiera, nie było takich ludzi, którzy atakowali własny naród, a bronili Federacji Rosyjskiej, która zamordowała polskiego prezydenta. To jest najstraszliwsza rzecz w historii świata. I w historii Polski”.

Pan (Nie Byle) Jaki wtóruje: „Jedyną osobą, która cieszy się z tego bałaganu w Polsce, jest Putin”.

I na koniec jeszcze raz p. Czarnek: „Spotykamy się po to, żeby mówić o tym, jak ratować wolną Polskę. Wybory są 7 kwietnia i to jest ten moment, kiedy możemy ratować wolną Polskę, żeby rzeczywiście utrzymać władzę tu, gdzie ona jest, i zdobywać ją tam, gdzie jej do tej pory nie mieliśmy. (...) Wolna Polska jest zagrożona. Od 13 grudnia różnymi działaniami zaczynają zwijać Polskę”.

Nie mam zbyt wielkiego mniemania o sprawnościach intelektualnych wyżej zacytowanych pisiąt. Niemniej trudno przyjąć, że przeciętnie rozgarnięty człowiek wytwarza takie teksty jak oni na w miarę racjonalnych podstawach. Tedy straszna musi być frustracja dobrozmieńców, skoro generuje taką agresję, jaka przebija z ich produkcji werbalnych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną