Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zadowolona Konfederacja teraz chce zawalczyć o Brukselę. Relacja ze sztabu

Wieczór wyborczy Konfederacji, 7 kwietnia 2024 r. Wieczór wyborczy Konfederacji, 7 kwietnia 2024 r. Mateusz Mazzini / Polityka
W sztabie dominował lekki optymizm pomieszany z ulgą związaną z zakończeniem trudnej kampanii. Konfederaci nie kryją jednak, że walka wyborcza potrwa do czerwca.

W pierwszych reakcjach przy pl. Konesera na warszawskiej Pradze Północ dominowało rozczarowanie – ale nie samym wynikiem, tylko jego prezentacją. Na telebimie wyświetlono najpierw wyniki wyborów prezydenckich w Warszawie, gdzie w pierwszej turze wygrał Rafał Trzaskowski. Obok pokazano rezultat Tobiasza Bocheńskiego, kandydata PiS – ani słowa o startującym z listy Konfederacji Przemysławie Wiplerze czy ogólnopolskich wynikach Konfederacji. Ukazały się dopiero kilka minut później, kiedy jeden z działaczy „dojrzał je na mniejszym okienku” na ekranie.

Gdy ze sceny padła liczba 7,5 proc., rozległy się aplauzy i krzyki zadowolenia. Wszak jesienią, mimo pozytywnych sondaży i spekulacji o koalicji rządowej z PiS, konfederaci zdobyli 7,16 proc. głosów, a niektórzy obawiali się, że spadną pod próg.

Konfederacja czeka na kolejną rundę

Tym razem w sztabie dominował umiarkowany optymizm. Jeszcze przed godz. 21 na scenie wystąpiła rzeczniczka partii Ewa Zajączkowska-Hernik. Kilkakrotnie podkreśliła, że kampania była bardzo trudna i sam fakt wystawienia listy do każdego sejmiku wojewódzkiego należy uznać za „kawał dobrej roboty”. Jak dodała, kandydaci prawicy starali się być blisko ludzi, co było wyzwaniem, bo Konfederacja „nie ma takich zasobów jak wielkie molochy partyjne”, a „kampania była realizowana głównie ze środków prywatnych”.

Potem przemawiał szef sztabu Paweł Usiądek. Też wspomniał o niewielkich zasobach finansowych, ale sporo miejsca poświęcił partyjnym partnerom. Konfederacja sprzymierzyła się w tych wyborach z Bezpartyjnymi Samorządowcami, co w praktyce oznaczało aż czteroczłonową koalicję. Sami konfederaci, w Sejmie mający 18 posłów, to przecież konglomerat Ruchu Narodowego, Nowej Nadziei i Konfederacji Korony Polski. Sztabowcy narzekali na trudności logistyczne, Zajączkowska twierdziła, że w niektórych miejscach odmawiano partii organizacji kampanijnych wydarzeń, mimo to się nie poddali – za co członkom koalicji należy się aplauz, stwierdziła ze sceny.

Dało się zarazem wyczuć nastrój oczekiwania, bo dla Konfederacji wybory samorządowe są mimo wszystko tylko uwerturą do głosowania do Parlamentu Europejskiego w czerwcu. Dlatego zarówno sztabowcy, jak i politycy formacji szybko przerzucili akcenty na dyskusję o Brukseli, w praktyce rozpoczynając już nową kampanię. Zaczął Usiądek – powiedział, że już od poniedziałku zaczyna się praca nad nowym projektem. Wątek podjął wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. W jego zachowaniu widać było największy kontrast między październikowym rozczarowaniem a dzisiejszą umiarkowaną satysfakcją. Od razu przyznał, że jest zadowolony z wyniku, bo „niektóre ugrupowania, które wchodziły do parlamentu, w kolejnych wyborach samorządowych nie przekraczały progu”.

Podziękował Bezpartyjnym Samorządowcom i podkreślił, że dla Konfederacji to zmiana jakościowa. „Wielu wyborców dopiero dowiaduje się, czym jest nasza formacja – mówił – a mimo to będziemy mieli jutro radnych, przedstawicieli w sejmikach, może nawet burmistrzów”. Jak stwierdził, „te wybory są dla nas najtrudniejsze”, w dodatku „nasze kadry są wciąż zbyt szczupłe”. Zapowiedział też wspólny kongres Konfederacji i Bezpartyjnych Samorządowców.

I przeszedł do ofensywy europarlamentarnej. Wysypał jeszcze trochę komplementów pod adresem kandydatów, zauważając, że „nasi ludzie nie są od tego, żeby ich kupić za pieniądze, tylko żeby pracować dla Polaków”. Jak zauważył, „wybory do Parlamentu Europejskiego powinny być dla nas najłatwiejsze. Tematy europejskie to tematy, na których się znamy. Wiemy, co myślimy na temat eurokratów”. I widać wyraźnie, że Konfederacja po czerwcowej elekcji wiele sobie obiecuje. Zdaniem Bosaka „musi teraz nastąpić kop do przodu”, bo w europarlamencie mają się znaleźć „ludzie krytyczni wobec Unii, a nie tylko fałszywi eurorealiści”.

Cieszą się, bo wyprzedzili lewicę

Konfederaci wydawali się usatysfakcjonowani, choć impreza była dla nich raczej przerywnikiem, wstępem do prawdziwej walki, a nie finałem kluczowego etapu. Po październikowym rozczarowaniu Bosakowi udało się odbudować morale w szeregach skrajnej prawicy, kusi też perspektywa mandatów w Brukseli – co nie jest wykluczone, bo wybory do PE tradycyjnie premiują partie bardziej radykalne. Sporo radości mieli też działacze Konfederacji z pokonania Lewicy w skali kraju. Jeden z nich stwierdził nawet, że to „najważniejsze zwycięstwo” tego wieczoru.

Mimo entuzjazmu konkretów na temat kampanii europejskiej jeszcze nie ma. Działacze unikają na razie rozmów o ewentualnych aliansach na szczeblu europejskim, w kuluarach niektórzy wyrażali obawy, czy uda się zebrać dość wykwalifikowanych kandydatów, nie osłabiając przy tym reprezentacji parlamentarnej. Nie ulega jednak wątpliwości, że Konfederacja odżywa. Co jest bardzo ważnym sygnałem dla reszty mniejszych i średnich ugrupowań, ale i dla PiS, w Brukseli silnego dzięki konserwatystom z Suwerennej Polski. Konfederaci właśnie rzucili im wszystkim wyzwanie – i pokazali, że mają zdolność regeneracyjną, co dla każdej partii jest bezcenne.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną