Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kaczyński, kapłan smoleńskiego kultu. Z tego mitu męczeńskiego nie zrezygnuje nigdy

Jarosław Kaczyński przy Pomniku Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, 10 kwietnia 2024 r. Jarosław Kaczyński przy Pomniku Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, 10 kwietnia 2024 r. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl
Ponura sprawa katastrofy smoleńskiej w sposób dobitny obrazuje całą moralną patologię bezwstydnego i pozbawionego zahamowań w walce o władzę środowiska PiS. Zaś sam Kaczyński wydaje się mit smoleński szczerze wyznawać i w roli kapłana tej religii wypada przekonująco.

Z niepokojem czekaliśmy, co powie w swoim przemówieniu z okazji 14. rocznicy katastrofy smoleńskiej prezes PiS Jarosław Kaczyński. Czy w obliczu ostatecznej kompromitacji działalności Antoniego Macierewicza i jego słynnej podkomisji poniecha powtarzania zawartych w jej raporcie kłamstw na temat rzekomych dowodów na zamach, czy jednak się zreflektuje? Nie chodzi nawet o to, czy insynuowanie zamachu jest jeszcze jakimś paliwem politycznym dla PiS (co jest wątpliwe), lecz po prostu o to, że sposób, w jaki Kaczyński mówi o Smoleńsku, dobrze obrazuje jego stan mentalno-emocjonalny w danym czasie.

Kaczyńskiemu wszystko układa się jak puzzle

No i doczekaliśmy się. Kto miał nadzieję, że Kaczyński cofnie się choćby o krok, ten srodze się zawiódł. Oto kilka cytatów: „To był zamach!”, „Komisja przedstawiła dowody zamachu”. „To był zamach Putina, a co do udziału innych, to może jeszcze przed nami, abyśmy o tym wiedzieli”. Do tego owacje dla Antoniego Macierewicza i skandowanie „An-to-ni!”.

Tak to wyglądało i nic nie wskazuje na to, żeby Kaczyński nie wierzył w to, co mówi. W jego głowie wszystko układa się jak puzzle: Lech Kaczyński chciał silnej Polski, chciał powstrzymywać ekspansjonizm Rosji, wspierał Gruzję. Za to go Rosjanie zabili. Bo jak już mówił Stalin, „nie ma człowieka, nie ma problemu”.

Wygląda na to, że Smoleńsk jest dla Kaczyńskiego mitem męczeńskim, z którego nie zrezygnuje nigdy. Bo mit to mit – do jego natury należy właśnie to, że z faktami i z prawdą nie musi się liczyć. W dodatku mit o zamachu smoleńskim należy do kategorii mitów szczególnie nośnych politycznie. Jest to bowiem mit o królobójstwie, które trzeba będzie odpokutować, lecz również pomścić. Ci, którzy zdradzili króla męczennika, odrzucili jego przesłanie i odmawiają mu czci, są godnymi najwyższej pogardy zdrajcami. W micie smoleńskim zdrajcami są oczywiście Donald Tusk i jego obóz polityczny, który służy Niemcom, a nie wolnej i silnej Polsce. A przecież, jak zakrzyknął w swoim przemówieniu Kaczyński, „mamy prawo być wielkim narodem i musimy być wielkim narodem!”.

Tyle się musiało zmienić, żeby nie zmieniło się nic. Żadnego wstydu, żadnej refleksji, żadnych hamulców.

„Zamach smoleński” dawno wykluczony

Częścią smoleńskiej paranoi, w którą wepchnęli nas Jarosław Kaczyński z Antonim Macierewiczem, jest nieustanna konieczność przypominania, że 10 kwietnia 2010 r., wydarzyła się katastrofa, a nie zamach. To, że w obliczu kolejnych, niekończących się kłamstw i fantasmagorii Macierewicza na temat wybuchów i domniemanych Putinowo-Tuskowych morderczych spisków, musimy wciąż na nowo mówić o tym, że nie ma i nie było żadnych dowodów ani poszlak wskazujących na zamach, samo w sobie jest zwycięstwem tzw. religii smoleńskiej i jej cynicznych bądź autentycznie zaczadzonych fantasmagorią głosicieli. Wciąż bowiem utrzymuje się w opinii publicznej przekonanie, że jest tu jakaś kontrowersja i niepewność. Według badań prawie połowa Polaków albo wierzy w zamach, albo dopuszcza taką możliwość. Tymczasem żadnej kontrowersji ani niepewności nie ma.

Najnowszym etapem publicznego wyjaśniania tych dwóch sprzężonych ze sobą, aczkolwiek nietożsamych prawd, czyli prawdy, że nie było zamachu, i prawdy, że od czasu opublikowania raportu komisji Millera (Komisja Badania Wypadków Lotniczych) w roku 2011 nie było w tej kwestii żadnych racjonalnych kontrowersji, a wszelkie „poszlaki” i „dowody” na zamach to wymysły obsesjonata Macierewicza, jest wypowiedź prokuratora Krzysztofa Schwartza, szefa zespołu śledczego powołanego do zbadania katastrofy pod Smoleńskiem. Reporter programu „Czarno na Białym” (TVN) przeprowadził wywiad z prok. Schwarzem, który przypomniał, że już w 2015 r. prokuratura wykluczyła zamach i tylko z powodów politycznych śledztwo było kontynuowane (swoją drogą, najwyraźniej zabrakło p. Schwarzowi odwagi, aby w tej hucpie nie uczestniczyć). Żadne dowody zamachu przez te wszystkie lata się nie pojawiły, za to w zeszłym roku prokuratura otrzymała ostateczną opinię biegłych, że ciała ofiar nie miały na sobie śladów materiałów wybuchowych. Sprawa katastrofy smoleńskiej jest po prostu sprawą zamkniętą, a jej przyczyny są dokładnie poznane.

Schwarzowi wtóruje były członek podkomisji Macierewicza ppłk dr hab. Adrian Siadkowski, który zajmował się symulacyjnymi eksperymentami wybuchowymi, a jego raport, podobnie jak każdy inny niepotwierdzający tezy o zamachu, został przez Macierewicza po prostu zignorowany.

Martwić się czy cieszyć

Właśnie dlatego marszałek Sejmu Szymon Hołownia mógł powiedzieć, że „w wymiarze prawnym działalność pana Macierewicza i jego podkomisji jest czymś, za co powinien odpowiedzieć. To sprzeniewierzenie środków publicznych. [Zachodzi też] podejrzenie niszczenia dowodów”. Miejmy nadzieję, że w długim szeregu spraw, które należy przeprowadzić w ramach rozliczania epoki rządów PiS, znajdzie się również sprawa Macierewicza i zorganizowanego przez niego (za zgodą, a może nawet z inspiracji Jarosława Kaczyńskiego) diabolicznego przemysłu produkcji legendy o zamachu.

Proceder ten jest szczególnie odrażający przez to, że cynicznie wykorzystuje osoby, które straciły życie w katastrofie z 10 kwietnia 2010 r., nie tylko naruszając ich godność i majestat śmierci jako taki, lecz nawet spokój ich szczątków. Ponura i okropna sprawa katastrofy smoleńskiej w sposób monstrualny i dobitny obrazuje całą moralną patologię bezwstydnego i pozbawionego zahamowań w walce o władzę środowiska PiS. I sam już nie wiem, czy martwić się, czy cieszyć, że akurat sam Jarosław Kaczyński wydaje się mit smoleński szczerze wyznawać i w roli kapłana religii smoleńskiej wypada przed swoimi wyznawcami całkiem przekonująco. Z psychologicznego i socjologicznego punktu widzenia to spektakularny, choć może nie taki znowu niezwykły fenomen. Czy ma znaczenie polityczne? Pewnie tylko w zakresie technologii „utwardzania elektoratu”. Tyle że ten elektorat dawno już jest utwardzony, o czym dość boleśnie przekonaliśmy się kilka dni temu z okazji wyborów samorządowych. Ważne, aby politycy obozu demokratycznego odpowiedzialni za kampanię przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wzięli sobie tę lekcję do serca.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną