Kaczyński, kapłan smoleńskiego kultu. Z tego mitu męczeńskiego nie zrezygnuje nigdy
Z niepokojem czekaliśmy, co powie w swoim przemówieniu z okazji 14. rocznicy katastrofy smoleńskiej prezes PiS Jarosław Kaczyński. Czy w obliczu ostatecznej kompromitacji działalności Antoniego Macierewicza i jego słynnej podkomisji poniecha powtarzania zawartych w jej raporcie kłamstw na temat rzekomych dowodów na zamach, czy jednak się zreflektuje? Nie chodzi nawet o to, czy insynuowanie zamachu jest jeszcze jakimś paliwem politycznym dla PiS (co jest wątpliwe), lecz po prostu o to, że sposób, w jaki Kaczyński mówi o Smoleńsku, dobrze obrazuje jego stan mentalno-emocjonalny w danym czasie.
Kaczyńskiemu wszystko układa się jak puzzle
No i doczekaliśmy się. Kto miał nadzieję, że Kaczyński cofnie się choćby o krok, ten srodze się zawiódł. Oto kilka cytatów: „To był zamach!”, „Komisja przedstawiła dowody zamachu”. „To był zamach Putina, a co do udziału innych, to może jeszcze przed nami, abyśmy o tym wiedzieli”. Do tego owacje dla Antoniego Macierewicza i skandowanie „An-to-ni!”.
Tak to wyglądało i nic nie wskazuje na to, żeby Kaczyński nie wierzył w to, co mówi. W jego głowie wszystko układa się jak puzzle: Lech Kaczyński chciał silnej Polski, chciał powstrzymywać ekspansjonizm Rosji, wspierał Gruzję. Za to go Rosjanie zabili. Bo jak już mówił Stalin, „nie ma człowieka, nie ma problemu”.
Wygląda na to, że Smoleńsk jest dla Kaczyńskiego mitem męczeńskim, z którego nie zrezygnuje nigdy. Bo mit to mit – do jego natury należy właśnie to, że z faktami i z prawdą nie musi się liczyć.