Za prezydenckie wybory kopertowe w trakcie pandemii w 2020 r. Mateusz Morawiecki bierze odpowiedzialność, ale nie winę. Decyzja o przeprowadzeniu ich w trybie korespondencyjnym była – według niego – słuszna i podjęta prawidłowo. Przeprowadzenie ich było możliwe do wykonania, a nie odbyły się w wyniku obstrukcji opozycji w Senacie – tak zeznał dziś przed sejmową komisją śledczą.
Więc bez zaskoczeń. Nikt się nie spodziewał, że raptem uderzy się w piersi i stwierdzi, że złamał prawo. Ciekawe było jednak, jak Morawiecki z pytaniami komisji sobie poradzi. A jej członkowie – z byłym pisowskim premierem. Czy uda się go zapędzić do rogu i zmusić do wzięcia odpowiedzialności za klęskę, jaką pod względem prawnym, organizacyjnym, finansowym i politycznym były wybory kopertowe.
Czytaj też: Ukryte sensacje komisji śledczych. Co ujawniono i co to dało?
Wybory kopertowe: czy i kto złamał prawo
Przesłuchanie rozpoczęło się w atmosferze sejmowej nawalanki. A szkoda. Lepiej byłoby, żeby wszyscy, którzy je oglądają, łącznie z wyborcami prawicy, mieli poczucie, że procedura jest sprawiedliwa, a były premier ma okazję przedstawić swój punkt widzenia.
Przewodniczący Dariusz Joński prowokował, a świadek Morawiecki dawał się prowokować. Wprawdzie komisja to nie sąd, ale to nie znaczy, że może być stronnicza.