Koalicja Obywatelska doczekała się wreszcie, po 10 latach porażek, wyborczego zwycięstwa nad partią Kaczyńskiego. To duże osiągnięcie Donalda Tuska, efekt jego trafnej intuicji co do wyboru tematów, nastroju i emocji kampanii. Okazał się sprytniejszy od sztabowców Kaczyńskiego, a miał go przygniatać – poza wszystkim – bagaż półrocznych rządów, przedstawianych przez PiS jako chaos i ruina. PiS chciał totalnej, twardej konfrontacji, to ją dostał i tej rywalizacji nie wytrzymał. Nastąpiła ta wyczekiwana od dawna „mijanka” z głównym przeciwnikiem, choć różnica okazała się w końcu niewielka, zamknęła się w 1 proc., a początkowy nastrój triumfu po exit pollu został potem nieco przygaszony końcowymi wynikami (analiza wyborcza Rafała Kalukina).
To pierwsze miejsce było jednak dla formacji Tuska ważne, bo dotyczyło wyborów europejskich, ustawionych przez samego lidera PO jako plebiscyt „Wschód albo Zachód”. Tej próbie po prostu wypadało sprostać. Gdyby znowu zwyciężył PiS, cała opowieść o społeczeństwie, które pokonało populizm, o kraju stającym się ważnym graczem w Europie, jednym z liderów chadeckiej frakcji i całej Unii, zostałaby radykalnie zakwestionowana, z negatywnymi następstwami w kolejnych miesiącach, także dla międzynarodowej i krajowej pozycji Tuska.
Przegrana PiS ma jeszcze jeden kontekst: tuż przed dniem głosowania wybuchła sprawa żołnierzy zatrzymanych po granicznym incydencie i śmierci ranionego wcześniej na służbie Mateusza Sitka (o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy więcej w tekście „Zona: reaktywacja”).