Wystarczy sięgnąć pamięcią do wyborów 2015 i 2020, aby zrozumieć, jak wiele odcieni ma walka o urząd prezydenta RP. Przed dziewięcioma laty nikt nie znał Andrzeja Dudy, Paweł Kukiz był wschodzącą gwiazdą antysystemowców, Janusz Palikot wbijał pierwszy gwóźdź do trumny Twojego Ruchu, a kandydatką SLD była Magdalena Ogórek. Wybory rozpoczęły passę zwycięstw PiS, PO zepchnęły na lata do opozycji, lewicę wypchnęły poza Sejm na cztery lata, a Kukizowi pozwoliły wprowadzić do parlamentu 42 posłów.
Pięć lat później, w środku pandemii, PiS próbował zorganizować wybory kopertowe, które obecnie bada komisja śledcza. To wtedy narodził się Szymon Hołownia, który rozpoczął karierę zakończoną fotelem marszałka Sejmu, Krzysztof Bosak jako kandydat Konfederacji uzyskał prawie 7 proc. poparcia, spektakularną porażkę poniósł Władysław Kosiniak-Kamysz, a gwóźdź do trumny swojej partii wbijał tym razem Robert Biedroń.
Mnożą się chętni do startu w przyszłym roku. Kolejne wybory zapowiadają się na wyścig, w którym wygrać mogą tylko dwie partie, a zyskać może każdy.
Trzaskowski czy Tusk
Dziś faworytem jest Rafał Trzaskowski. Prawdopodobnie bez problemu wygrałby wybory, gdyby odbywały się w najbliższą niedzielę. Prezydent stolicy cieszy się największym poparciem w pierwszej turze, a w drugiej deklasuje rywali. Należy też do grona najbardziej zaufanych polityków. Dla wielu wyborców jest kandydatem oczywistym – w końcu wiele osób wierzy, że w 2020 r.