Manowska zastawia pułapkę w SN. Ta kiepska operetka zamienia się w postępującą sepsę
Premierowi Donaldowi Tuskowi nie grozi już popełnienie drugiego błędu. Uwolniła go od tego pierwsza prezeska Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska. W efekcie mamy dwuwładzę w Izbie Pracy Sądu Najwyższego. Sytuacja – podobnie jak w trybunale Julii Przyłębskiej – przypomina kiepską operetkę. Choć mamy do czynienia raczej z postępującą sepsą.
Twórcza interpretacja Manowskiej
Kadencję prezesa Izby Pracy SN skończył właśnie sędzia Piotr Prusinowski. I powtórzyła się sytuacja z zeszłego tygodnia, kiedy kadencję prezeski Izby Cywilnej SN zakończyła neosędzia Małgorzata Misztal-Konecka.
Wtedy, by przełamać bojkot sędziów, którzy blokowali wybory kolejnego neosędziego na prezesa, prezydent Andrzej Duda skorzystał z wprowadzonego swoim staraniem przepisu. Daje mu on prawo ustanowienia „komisarza”, który przeprowadzi wybór kandydatów na prezesa mimo braku kworum. Potrzebował do tego kontrasygnaty premiera i ją dostał. Tusk oświadczył, że przez pomyłkę. Komisarz ów jest oczywiście neosędzią, a środowiska walczące za czasów PiS z upolitycznieniem sądów kontrasygnatę odebrały jako uznanie sędziowskiego statusu neosędziów.
Czekano, czy błąd premiera powtórzy się w przypadku Izby Pracy SN – jedynej, w której większość zachowali sędziowie (10 do 6). Ale o kolejnym prezydenckim „komisarzu” nie było słychać. Więc zgodnie z ustawą rankiem rządy przejął tu najstarszy stażem sędzia Dawid Miąsik. Gdy już spotkał się z sędziami i wydał zarządzenia, Małgorzata Manowska oświadczyła, że to ona przejmuje rządy nad Izbą Pracy na mocy art.