Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Neosędzia szefem w Sądzie Najwyższym, czyli błąd roku Tuska. Może być kosztowny

Siedziba Sądu Najwyższego Siedziba Sądu Najwyższego Maciej Łuczniewski / Forum
Jeśli to element politycznego układu z prezydentem, jest to gra pod każdym względem nieopłacalna. Jeśli zaś – jak tłumaczy premier – błąd urzędnika, jest to dowód mierności otoczenia Donalda Tuska.

Donald Tusk kontrasygnował podpisaną przez Andrzeja Dudę nominację Krzysztofa Wesołowskiego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Wesołowski dostał się do Sądu Najwyższego z rekomendacji opanowanego przez PiS organu zwanego dawniej Krajową Radą Sądownictwa – czyli niby-KRS.

Niezależni prawnicy – w tym tej klasy jak Ewa Łętowska i Włodzimierz Wróbel – oniemieli. Wściekli – łagodnie mówiąc – są też ci obywatele, którzy wytrwale przez lata wychodzili na ulice, by bronić idei wolnych sądów.

Powód jest prosty: podpis premiera oznacza siłą rzeczy aprobatę – i to nie tylko symboliczną – dla dewastacji, jaką przyniosło wymiarowi sprawiedliwości Rzeczpospolitej panowanie PiS. Ba, w praktyce betonowanie jej w tak kluczowym miejscu, jakim jest Sąd Najwyższy. Równocześnie brak kontrasygnaty mógł być próbą – znowu nie tylko symboliczną – walki z patologią.

Na dodatek Donald Tusk wielekroć zapewniał już podczas kampanii wyborczej, że wobec neosędziów litości miał nie będzie.

Czytaj też: Neosędziowie do nowej KRS. Tragedia czy mniejsze zło?

Sąd Najwyższy: deal czy wpadka

Momentalnie pojawiła się sugestia, że w istocie chodzi o układ z Andrzejem Dudą. Ceną podpisu Tuska miało być poparcie przez Belweder kandydatury Piotra Serafina, bliskiego człowieka premiera, na ważny skądinąd fotel komisarza Unii Europejskiej.

Reklama