Recenzja spektaklu: „Heathers. The Musical”, reż. Agnieszka Płoszajska
Bywa groteskowo, bywa dramatycznie, bywa krindżowo i odważnie, a najważniejsze, że całość, sądząc z reakcji podczas spektaklu, trafia do młodej widowni.
Bywa groteskowo, bywa dramatycznie, bywa krindżowo i odważnie, a najważniejsze, że całość, sądząc z reakcji podczas spektaklu, trafia do młodej widowni.
Przez trzy i pół godziny, oglądamy zrealizowane z rozmachem streszczenie dzieła Sienkiewicza.
Porywająca, zrealizowana z perfekcją, niepozbawiona humoru opowieść o uwolnieniu od wstydu i walce o własne miejsce w kraju, w sztuce, w historii.
Szczerość czyni ten spektakl niezwykle poruszającym.
Zaczyna się zaskakująco i obiecująco.
Trudno uznać „Metodę na serce” za dzieło w pełni udane.
Są wiejskie zaśpiewy, tańce i jest dziewczęcy pocałunek na tle rozkwitającej przyrody.
Temperaturę spektaklu podnosiła muzyczna interpretacja Yaroslava Shemeta.
Spektakl zostanie pokazany w lipcu gościnnie w Operze Bałtyckiej w ramach Baltic Opera Festival.
Ogląda się to czterogodzinne meandrowanie, z falującym, a czasem zawieszonym zainteresowaniem.
Hertmans przenosi Sofoklesa w realia arabskiej dzielnicy Brukseli.
Wierność reżysera frazie hrabiego Fredry zadowoli tradycjonalistów, współczesna inscenizacja – progresywistów, a Maciej Stuhr, świetny w roli Papkina bardziej melancholijnego niż groteskowego – jednych i drugich.
Całość przyciąga zarówno ucho, jak i oko.
Peszkowie nieraz udowadniali, że nie ma dla nich tematów tabu, a miłość rymuje się ze słowem „szczerość”.
Tu wszystko jest na sto procent: śpiew, taniec i metafizyka.
Po postać Agnieszki, zaangażowanej społecznie reżyserki z filmów Andrzeja Wajdy, 14 lat temu sięgnął duet Demirski-Strzępka w zrealizowanym w wałbrzyskim Szaniawskim, brawurowym „Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej”, teraz wraca do niej Jakub Skrzywanek we wrocławsko-warszawskiej produkcji „Człowiek z papieru.
Mnóstwo dobrej zabawy, a treść wydaje się aktualna i dziś.
‚‚Ciemny grylaż”, gorzka satyra na upolitycznienie mediów i – szerzej – absurdy życia w autorytarnie rządzonym kraju, powstał dla Studenckiego Teatru Satyryków w latach 70., ale premiery doczekał się dopiero w 1980 r., na fali karnawału Solidarności.
Reżyser topi tę historię w swojej ulubionej estetyce rodem z klubów sado-maso z lat 90.
Przez scenę symbolizującą XIX-wieczny mieszczański salon przewija się ponad 20 bohaterów, w większości rysowanych bardzo grubą kreską.
Powroty po latach do kiedyś świetnie sprawdzających się formuł są ryzykowne.
Katarzyna Minkowska kontynuuje swój cykl wiwisekcji stosunków rodzinnych, z procesem terapeutycznym w tle.
„Nasze czasy” to uniwersalna opowieść o czasie, jaki mamy i jaki nam pozostał.
„Balkony” dla jednych będą sentymentalną podróżą do dawnego, psychologicznego teatru Lupy, spod znaku „Rodzeństwa” czy „Kuszenia cichej Weroniki”. Inni zobaczą w nich schron, w którym reżyser chciał przeczekać burzę.
Ambicje Klaty były duże, podobnie jak poświęcenie aktorów, jednak spektakl sprawia wrażenie moralizatorskiego wykładu, okraszonego paroma atrakcjami.