Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”
Karolina od początku miała złe przeczucia. W 14. tygodniu na badaniu USG wykryto wadę serca i podwyższoną przezierność karkową. Wykonany później test PAPP-A – badanie o najwyższej czułości w ocenie ryzyka urodzenia dziecka z anomalią chromosomów – pokazało wysokie prawdopodobieństwo zespołu Downa. Lekarze mówili, że to dopiero połowa ciąży i wszystko może się jeszcze wyprostować. W międzyczasie Karolina chodziła na inne badania. Dodatkowe echo serca. Wykonała też amniopunkcję, a wyniki potwierdziły trisomię 21. chromosomu.
Obraz z USG pokazał później obrzęki płodu i zmiany w mózgu wywołane przez rumień zakaźny, który przyniósł ze żłobka syn Karoliny. Patowirus jest szczególnie niebezpieczny w pierwszym lub drugim trymestrze. Spoglądając na monitor USG, gołym okiem Karolina widziała zniekształcenia na małym ciałku. Coraz mniej przypominało zarys maleńkiego człowieka.
Trafiła do szpitala, jednego z listy tych bardziej przyjaznych kobietom. Tam usłyszała, że „nie ma już co zbierać”, a dziecko jest tak osłabione, że odejdzie wkrótce, może za dwa dni, może za dwa tygodnie. Wada jest letalna. Padło też pytanie: „Czego pani od nas oczekuje?”. – Nie chciałam być traktowana jak piąte koło u wozu. W domu czekało na mnie roczne dziecko i mąż. Wiedziałam już wtedy, że jedno musi się wydarzyć, i to jak najszybciej, bo już raz byłam w stanie oczekiwania na poronienie i nie chciałam znowu zostać z nim sama, tak jak w czasie pandemii – mówi.
Kolejka do psychiatry
Wady wrodzone płodu – anatomiczne, chromosomowe, molekularne – dotyczą według różnych statystyk od 2 do 5 proc.