PiS rozdawał Rosjanom wizy z pełną dezynwolturą. Na Kaczyńskim to nie robiło wrażenia
Afera wizowa przyspieszyła. Jej nowy rozdział otwiera miażdżący raport NIK, który ukazuje skalę zjawiska i jego umocowanie na szczytach władzy. Jednym z aspektów całego skandalu jest wpuszczenie do Polski i Europy, już po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, blisko 2 tys. obywateli Rosji (w tym ok. 300 w ciągu pierwszego pół roku wojny). Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, w ramach stworzonego w 2020 r. przez minister rozwoju Jadwigę Emilewicz programu ułatwień wizowych „Poland. Business Harbour”, mającego z początku służyć ściągnięciu informatyków z Białorusi, a następnie rozszerzonego na inne kraje, w tym Rosję i Ukrainę, po 1 marca 2022 r. wydano 1838 wiz obywatelom Federacji Rosyjskiej. I to pomimo skierowanych do konsulatów 1 marca 2022 r. zaleceń MSZ, aby ograniczyć wydawanie wiz Rosjanom.
Szpiegowanie, sabotaż, a nawet zamachy
ABW już w lutym 2022 r. uprzedzała m.in. kierownictwo resortu spaw zagranicznych o ryzyku związanym z wjazdem na terytorium Polski obywateli Rosji. Są na to dowody, chociaż ministrowie powinni i bez tego się domyślać, z czym może się wiązać wpuszczanie na teren Polski obywateli kraju uważanego (z wzajemnością) za wrogi. W Polsce i w całej Unii operuje już dość rosyjskich agentów, a szczodre wydawanie wiz, bez rzetelnego sprawdzenia komu, tylko działalność rosyjskiej agentury ułatwiło. Co więcej, w związku z zaangażowaniem Polski w obronę Ukrainy można się było spodziewać czegoś więcej niż szpiegowania, to znaczy aktów sabotażu, zamachów terrorystycznych i wzmacniania rosyjskich grup przestępczych na terenie naszego kraju.
W kwietniu 2022 r. ABW rozmawiało z wiceministrami spraw zagranicznych Pawłem Jabłońskim i Januszem Cieszyńskim (zaprzecza, aby brał udział w takim spotkaniu), lecz już kilkanaście miesięcy wcześniej, a mianowicie 10 lutego 2021, wystosowało list do ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua, a także do samego ministra spraw wewnętrznych i koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, w którym ostrzegało przed ryzykiem dla bezpieczeństwa państwa związanym ze wzmożoną migracją Rosjan do Polski.
Najistotniejsze jest jednakże to, że o ryzyku nadużyć związanych z programem „Poland. Business Harbour” i wydawaniu wiz osobom bez poświadczonych kompetencji w zakresie IT był informowany sam Jarosław Kaczyński. Nie otrzymał zapewne korespondencji z lutego 2021 r., lecz podobną, datowaną na 24 marca 2022, kiedy jeszcze nie mianował się wicepremierem odpowiedzialnym za sprawy bezpieczeństwa, lecz de facto, jak wiemy, sprawował władzę w kraju; wicepremierem został dwa miesiące później.
Meldunki „o rosnącym zainteresowaniu migracją Rosjan do Polski” w czerwcu 2022 r. dostali z ABW również ministrowie Waldemar Buda, Zbigniew Rau i Mariusz Kamiński. Najciekawsza wydaje się zawarta w nich informacja, że Rosjanie, którym odmawia się wiz w jednym konsulacie, później dostają je w innym. Czyżby podania o wizy nie były rejestrowane i analizowane w oparciu o ujednoliconą bazę danych? Byłoby to kuriozalne.
Nie takie rzeczy PiS wyczyniał
Oczywiście wsparcie dla Ukrainy nie wyklucza przyjmowania w Polsce Rosjan. Są przecież i tacy Rosjanie, którzy sprzeciwiają się reżimowi Putina i zasługują na pomoc. Mogą też być inne szczególne względy, również osobiste. Trudno mieć pretensje o wpuszczenie kogoś, kto jechał do mieszkającej w Polsce żony czy męża albo na pogrzeb bliskiej osoby. Wizy wydaje się też przejeżdżającym tranzytem kierowcom albo marynarzom jadącym do portu zaokrętowania. Nawet między państwami prowadzącymi ze sobą wojnę ruch osobowy nie zamiera całkowicie.
Jednakże w warunkach ostrego konfliktu każdy obywatel wrogiego kraju, który ubiega się o wizę, powinien być starannie prześwietlony przez służby. Gdyby tak było, to nawet korzystanie z dostępnej już wcześniej formuły „wizy dla specjalisty branży IT” mogłoby od biedy ujść. W dyplomacji toleruje się różne fikcje. Jednakże wedle wszelkiego prawdopodobieństwa owych 1838 Rosjan nie prześwietlono jak należy, a ponadto wydano zapewne trochę wiz w ciągu ostatnich czterech dni lutego, gdy inwazja na Ukrainę już trwała, a obostrzenia wizowe jeszcze nie zostały wprowadzone.
NIK twierdzi w swym raporcie, że wizy dla Rosjan „nie były podyktowane szczególnymi względami”. Potwierdził to w swojej rozmowie z kontrolerami NIK również minister Rau, mówiąc, że szczególnych przypadków było niewiele. Dlatego możemy powiedzieć, że polskie władze, na czele z Jarosławem Kaczyńskim – w roli prezesa rządzącej partii, a następnie wicepremiera do spraw bezpieczeństwa – w pełni świadome zagrożeń, ignorując ostrzeżenia służb, z całkowitą dezynwolturą na prawo i lewo rozdawały polskie wizy Rosjanom. To tyleż zdumiewające, co przerażające. Chociaż… Nie takie rzeczy wyczyniał przecież PiS.
Na Kaczyńskim nie robiło to wrażenia
Jednak jest czymś absolutnie zadziwiającym, że przez sześć lat (2017–23) władze PiS wydawały średnio ponad milion wiz rocznie dla pracowników z krajów Afryki i Azji. Wielu tych ludzi jest w Polsce i widzimy ich na każdym kroku jako pracowników i sąsiadów. Większość wyjechała dalej na Zachód, a władze doskonale wiedziały, że tak właśnie będzie. Jednocześnie krzycząc, że na żadną relokację i na żadnych emigrantów z krajów „kulturowo obcych” się nie zgodzimy.
Trudno to nawet nazwać hipokryzją – to raczej przejaw wrogości i agresji. Rząd PiS nie był i nie starał się być partnerem dla innych członków Unii Europejskiej. Pozycjonował się w stosunku do nich mniej więcej tak, jak Białoruś w stosunku do Polski, jakkolwiek antyniemiecka retoryka Kaczyńskiego czy Morawieckiego częstokroć przebijała absurdalną podłością enuncjacje Łukaszenki, który opowiada o Polsce niestworzone rzeczy, ale przynajmniej nie w tonie zawziętej nienawiści. Dlaczego tak się stało, że na osiem lat Polska stała się wrogiem Unii, a ta przyjmowała to ze spokojem? Czy była w tym mądrość zachodnioeuropejskich polityków, czy tylko jakiś rodzaj inercji?
To ważne pytanie. Dobrze byłoby też zrozumieć, dlaczego właściwie PiS, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, tolerował wydawanie wiz Rosjanom. Po co w ogóle je wydawano? Czy w grę wchodziły łapówki? Nie wiemy, ale może się kiedyś dowiemy. Jedno jest pewne: ewentualność, że do Polski i Europy wjedzie jeszcze paru „szpionów”, nie robiła na Kaczyńskim większego wrażenia. Może dlatego, że sam miał z nimi sporo do czynienia i w jego wyobrażeniu Polski, jakie wyrobił sobie w czasach Gomułki i rozwijał pod wpływem endeckich lektur, rosyjscy szpiedzy w Polsce to taka sama oczywista oczywistość jak koty i wrony.