Trwa Trump Show. Każdy dzień przynosi jakieś oświadczenia i dementi, decyzje i postanowienia o ich zawieszeniu, dekrety i pozwy przeciw dekretom. Prezydent rządzi, a na pewno ma takie wrażenie: tnie zatrudnienie w administracji, amerykańską pomoc, umowy handlowe, tnie po mapach. Świat się przygląda, ale reaguje bardzo wstrzemięźliwie, jakby chciał dać się wyszaleć. Bo niesłychanie trudno odczytać, co w tym chaosie pierwszych tygodni prezydentury jest jakimś planem, co taktyką negocjacyjną, co emocjonalnym impulsem, co podpowiedzią ostatniego rozmówcy.
Pierwszym zagranicznym przywódcą, który złożył wizytę w Białym Domu, był Beniamin Netanjahu, doświadczony polityczny manipulant – i pewnie stąd odlotowy pomysł przejęcia przez USA kontroli nad zrujnowaną Strefą Gazy, wysiedlenia Palestyńczyków i budowy w tym miejscu „Wielkiej Riwiery Bliskiego Wschodu”. Wielu światowym politykom w tym momencie zapewne wysypał się popcorn. Po szybkich protestach Arabii Saudyjskiej, Egiptu i Jordanii oraz samych Palestyńczyków skonsternowana administracja USA zaczęła szukać miejsca dla 2,5 mln mieszkańców Gazy w Somalii, Maroku, na Saharze. Bedzie z tym kłopot – więc może Grenlandia? Już to słyszę: „Kocham Palestyńczyków, to fantastyczni ludzie, ale mówią mi, że Egipt i Arabia chcą im dać nienadającą się do życia, wypaloną, pozbawioną wody pustynię. To lepiej zacząć od nowa, gdzie jest chłodniej, jest woda, ziemia i przyszłość. Wybudujemy tam dla was fantastyczne ciepłe domy i razem uczynimy Grenlandię znów zieloną: Make Greenland Green Again!”.
Że to kpiny? No to żebyśmy się jeszcze nie zdziwili. Strach pomyśleć, jak będą wyglądały zapowiedziane już rozmowy Trumpa z Putinem w sprawie przyszłości Ukrainy, jak będzie rozgrywana próżność i megalomania prezydenta USA, jego skłonność do robienia „genialnych interesów” i dogadywania się „big boys”.